.

.

4 lut 2010

rozsypane płatki w kształcie gwiazdek.

Art Decade. Shadowplay.

jeszcze kilka dni i znów będzie definitywne podejście.
choć bardziej do mnie, od środka, niż do niego.
do mnie, od środka, z umysłu.
''zapachy, hymny orfickie''..
zaparzam herbatę dla siebie samej i zapalam papierosa.
spotykam wzrokiem szare królicze futerko, mama ze łzami w oczach zastanawia się, jak zakopie zwierzaka przy zamarzniętej, twardej ziemi.
palę papierosa przy niej, jakoś nie zwraca mi uwagi.
i joy division, przy tym mały futrzasty trupek.
we włosy wplątują mi suche kwiaty z parapetu, kiedy nachylam się po Aragona. świetnie-książka jest u mnie od wczoraj, a już rozwaliłam okładkę.
zapatruję się na kilkadziesiąt minut w ekran i oglądam zdjęcia.
na dzień dobry już poszło 'milczenie owiec', teraz ściaga się 'antychryst'.
jakos mnie to wszystko obchodzi z dala, spływa po mnie, ale nie wpływa we mnie.
tak, jakby wyssał ze mnie umiejętność patrzenia. zamykałam oczy, więc robie to też teraz.
staram się tylko słuchać i dotykać, w nozdrze wpływają przyjemne, jakby wiosenne (wiem, że to złudzenie typowe dla tej pory roku) zapachy.
''zapachy, hymny orfickie''.
znów! znów czuję niepotrzebne rzeczy, moja wrażliwość na stymulację wzrosła kilkakrotnie.
dlaczego?


palę za dużo, a i tak czuję niedosyt.
umrę na płuca, to prawie pewne.