.

.

12 wrz 2010







05:45
czas absolutnie upewniający mnie w fakcie, że nic bardziej od Olifanta tu nie pasuje. i pewnie nie będzie pasować nigdy.
bycie Twoim spokojem jest pierwszą rzeczą jaka przychodzi mi do głowy.
już, jeszcze przed szóstą rano, nie myślę o kawie, bo to ja, myślę o herbacie, kubek grzeje mi palce, a ja szukam absolutu za absolut podając zwykłe rutynowe uczynki.
muszę się u-leczyć.
pamiętasz? tamte ostatnie słowa to ja. zamieniam bezsenność w spokojny sen i uzupełniam braki w cudzych dietach.
chowam się, zmieniam.
Z M I E N I A M, słyszałeś?!
balansując na durnie przyjemnych krawędziach emocjonalnych (?) robienie podsumowania roku nie było chyba najlepszym pomysłem.
obiecywanie sobie 'będę dobra' nie jest za to zbyt konkretne. [od kiedy lubisz konkrety!?]
zaczęłam się godzić z kanciastością, która mnie otacza.











mindmachine



mówiono, a ja nie słuchałam.
dźwięk szelestu liści pod butami przejmował mnie zbyt mocno i nieco drażliwie.
a przyszedł, niewątpliwie całkiem bez znaczenia, dwunasty dzień miesiąca.
i przychodzą mi jakieś durne i oklepanie metafory do głowy.


kot grzeje mi kolana, a herbata pieści podniebienie.
są przecież takie chwile spokojne, kiedy nie muszę gnać, nie muszę zaspokajać, bo dotknęła mnie delikatność i sprawiedliwość. dotknęła mnie głęboko i prawdziwie.
na tyle, że chyba mogę postarać się to wszystko zmienić.
pętla zaciska się wokół mojej szyi coraz mocniej. coraz szybciej
straciłam ślad znalazłam.