.

.

16 sty 2011

kiedy stoję, patrzę w okno, krótka chwila, idą ludzie tam za bramą, jeszcze senni. na ulicy mały płomień porzucony, nasze domy pośród nocy, nasze domy obok fabryk.

nie opowiedziałam jeszcze nikomu o tym upadku, może dlatego, że huk jaki spowodował nie zwrócił niczyjej uwagi. byłam tak, z boku, patrzyłam na swoje łzy. chciałam przepraszam i wycofywać, zawsze tak jest, gdy płaczę. 
wystarczyło mi te kilka, dobre kilka, dni.
dni suchych, dusznych i ciężkich.
czuję się jak wariatka na wybiegu.
bezradność to najgorszy rodzaj szaleństwa.
w myślach rozbijam szyby w oknach sąsiadów.

idź, uciekaj.

wróć, opanuj mnie.