.

.

27 gru 2011

pornografia

Pornografio

czarnoksięska,

damsko-męska

kraino bezwstydnych snów,

pornografio,

czarna mapo

pełna białych plam,

to z tobą, w tobie

bez niepotrzebnych słów,

nadzwyczajnie szczęśliwie było nam.


Dziś,

gdy rozdzieliła nas

Bułgaria, Turcja, Grecja,

zostało, ach,

niewiele tak,

korespondencja:


Dziękuję za list.

Przepraszam, że nie mogę cię kochać.

Przepraszam, że dziękuję za list.

 

Pornografio,

kalkomanio,

miła manio,

wideo dla głodnych serc...

Pornografio,

ciepła chmuro,

chmuro, którą znam,

to z tobą, w tobie,

wśród aksamitnych wzgórz

niebotycznie szczęśliwie było nam.


Dziś

posłuszni racjom swym,

małżonkom,

sprawom,

szefom,

sięgamy po

ratunek wdów:

nocny telefon...


Dziękuję za noc.

Przepraszam, że nie mogę jej przyjąć.

Przepraszam, że dziękuję za noc.


Pornografio,

rękawiczko

fantastyczna,

zatoko łagodnych burz,

pornografio,

kameralna

scenografio ciał,

to z tobą, w tobie,

wśród niewidocznych zórz,

niewidoczne slow-foxy ktoś nam grał.


Dziś,

gdy los rozrzucił nas

jak karty albo kości,

zostało nam

niemało wszak —

dobro ludzkości...


Dziękuję za świat.

Przepraszam, że nie mogę go objąć.

Przepraszam, że dziękuję za świat.

Przepraszam, że przepraszam.

4 gru 2011

24 lis 2011

M-or.

zawsze się to na nas odbija, pięciogwiazdkowe nieszczęście. gratulujemy sobie nawzajem spojrzeniami.
wyschnięta skóra na kolanach, chłodne (bo już prawie grudzień, znowu grudzień) poranki na balkonach. cztery ramiona czystej, nieskalanej naiwności. tvp kultura albo teatry telewizji, weź się za siebie, weź się za coś, za cokolwiek.
fajnie, że jesteś, mogę poudawać, że się zgubiłam w talerzu pełnego czterodniowego bigosu, a Ty mnie złapiesz za piętę, wyciągniesz spomiędzy boczku, kiełbasy i kapusty, zatkasz sobie nos i nie dasz spać.
podpalam wysuszone na miazgę zielone listki. patrzę obcym ludziom prosto w oczy, odsuwam się od znajomych twarzy. spaceruję samotnie, bo Ty przesiadujesz, jak ten głupi, na tych balkonach, pleciesz sobie słowa, snując marzenia, że zobaczysz na horyzoncie zarys Notre Dame. 
a gdybyś był rybą, czy dalej chciałabym za Ciebie wyjść? tak pytały słowa piosenki, ale ryby głosu nie mają, słów nie plotą, głupich marzeń nie snują, nie przesiadują na balkonach i nie wypalają tyle zioła.
a ja się tu kręcę pomiędzy propozycjami pełnymi niemoralnych treści, parzę herbatę (za dużo Gry, chciałam napisać mate <: ), w ogóle czuję się dobrze w swoim nieszczęściu i nie chcę od Ciebie odchodzić.
po co się w ogóle ujawniać. 
"suchy lód ma temperaturę około -70 stopnie, więc trochę parzy." dokładnie to samo mam na myśli, Panie z telewizora.

z Acera napisali smsa, że mój laptop już siedzi w Brnie, w Republice Czeskiej i czeka na naprawę...

i tak w ogóle to Miriodor. takie przedwczorajsze przyjemności : ))) 
będę społeczna i pozdrowię z tego miejsca ciepło i serdecznie G.
ludzie, dlaczego wam się to nie podoba, jak to w ogóle możliwe?!

16 lis 2011

[piosenki z puk puka]
jutro skanuję swoją pierwszą minipowiastkę, minirysuneczki, obrazeczki.
sentymentalnie, w połowie listopada, zagraj ze mną w klasy.
"i chociaż mamy dwie nogi, ręce też, ludzie nie mówią nam dzień dobry".
uzależniłam kota od słodkiej herbaty, teraz mi się cholera roztyje i pewnego dnia zasypiając na mojej twarzy udusi mnie swoją trójkolorową szylkretową sierścią.
"Kochanie, więcej zainteresowania". w środku nocy duszę się psią smyczą, co dziwne ta pachnie trawą.
moje ciało prosto z godzinnej kąpieli w gorącej wodzie, zaczerwienione na łokciach i zbledziałe na szyi. plus minus blizny i przebarwienia.
wróciłam do domu, to mam. 
wizyta w aptece? czemu nie. uśmiechnięci farmaceuci, uśmiechnięte monetki, śmiechnięte tabletki, uśmiechnięte niebo. uśmiechnięty spód koca.
uśmiechnięte wewnątrz mnie.
szybki telefon, szybka herbatka.
szybka herbatka, szybki papierosek. koncert jazzowy, na który nie poszłam przez rozwalenie źrenic, przez ciepło kołdry i złamany paznokieć. nie, nie przez fakt złamania paznokcia, ale przez hektolitry lejącej się wszędzie, plamiącej wszystko na brunatno krwi.
teraz będą mieli zabawę, te wasze chłopaki z północy. już o mnie w trójmieście plotkują, a moja stopa nawet nie zdążyła tam stanąć. plusik albo ryska na wzorze jutra.
wpadłam na mężczyznę, szkoda, że dosłownie, teraz mi się sklejone okulary kiwają na czubku nosa, zezuję. 


taaak, wiem. jutro powpadamy w zastawione na siebie dziury.


[lost in a dream yell / потеряла во сне кричать]
Хотите играть теперь, как вы помните эти крики? сентиментальная, в середине ноября, играть со мной в классе.
Я не боюсь, я знаю, что мне на помощь. по необходимости, принуждения. Я люблю тебя. ты меня любишь. Завтра powpadamy пообещали друг другу в отверстие. 
nigdy wcześniej nie krzyczałam w obcym języku.







8 lis 2011

więc skoro przyszedł listopad, nadeszła odpowiednia pora. odpowiedniejsza niż to będzie za miesiąc czy dwa, śniegi mnie zasypią, nie będzie mi się chciało jeszcze bardziej. z czerwonym od mrozu nosem będę skakać na jednaj nodze, owijać się kocem i uśmiechać się do obiektywów oczu obserwatorów. znanych mniej lub bardziej, dłużej lub krócej. głównie wysokich (mężczyzna+180cm); będziemy sobie gratulować - z szeroko otwartymi oczami, pewnie z alkoholem. i przede wszystkim - nie będziemy już tutaj.
więc odpowiednia pora, łamię ołówki, zaśmiecam pościel startą gumką do mazania, koty z wykrzywionymi mordkami narzekają, że zamiast herbaty w kubku mam wodę z farbami.
odzyskałam natchnienie, wtedy, kiedy nie posiadam narzędzi. ale jeszcze kupię, jeszcze kupię sobie ten klarnet.
póki co - jesień, która zaczyna się w listopadzie, taka na chwilę.


Ty wiesz, że ja Cię.(absolutna adoracja).

26 paź 2011

zanurzam głęboko rozgrzane do niebiańskiego stanu oczu

w każdym kąciku coś czego nie ma rzeczywiście
naprawić zepsute
rozczepić zgrudziałe
jasny język błąka się po nieświadomych, ślepych zębach.
teraz mnie nie dotykaj, bo jestem w stanie się zagryźć.
wsadź mi papierosa między wyschnięte wargi. podpal.
w innych wszechświatach bylibyśmy sobie o wiele bliżsi.
rozkochana i kundel.
patrzysz mi prosto w białka.
  zanurzam głęboko rozgrzane do niebiańskiego stanu oczu.  


moja ostatnia miłość kończyła swe imię na "a".

24 paź 2011

uruchomiłam 68% maszyn. wyrabiam ponad normę. a Ty się potykasz, czerpiąc zyski ze swoich błędów.
już prawie biegłam na pocztę, zapakowałam dla Ciebie paczkę, leży na szafce i czeka na lepsze czasy. nagrody należą się tylko zasłużonym (co? nieprawda, okrutna nieprawda).
wiosna? na razie czekam na długą i ciemną zimę, w której zaszyję się jak dziecko, czerpiąć naturalne ciepło 36,6 a czasami w okolicach. naprawdę. "czerpię", nie "cierpię".
dzisiaj rano wpadła na mnie istota chora i marna. przespała pół popołudnia, a teraz robi wieczorne zakupy. magia chemii. czyżby?
przerażamy samych siebie niezdolni do działania. OTWÓRZ OCZY, CHOLERO!  

21 paź 2011

rzucają ostrzami   nie potrafią trafić   nie wiedzą w co rzucać   nawet przestali już krzyczeć.
oczy masz jasne jak górskie kryształy. odbijają się w nich sarny i połacie muraw i kosodrzewiny.
zakrywając swą przezroczystość, z uśmiechem, podążamy w górę wydeptanej ścieżki.
jasność nami rządzi. jest przewodnikiem.
wszystko już wiemy. a przynajmniej tak nam się wydaje.

18 paź 2011

"The very first time we met I was so tongue tied. I'd no idea what might I say. No words emerged on any breath of mine. It was you who took my breath away. I've always arrived at your door and I've been here some thousand times by now. And it's always the same but there's this changing light.The sun pours in when the morning comes and the floor's all gold. And in the middle of the night I might be twice as dark but the sun pours in when the morning comes and the floor's all gold. Take my coat - remove my shell and may all my bones be disolved as well. For behind all bones there's a tongue of flame.
I  y i e l d  t o  y o u r  a l l u r e  a l i v e  a g a i n." 





popatruję na monitor 
WYSŁAĆ? TAK / NIE 
USUNĄĆ NA ZAWSZE? TAK / NIE
zagryzłam sobie wzrok na zawsze, na wieczność. 
jestem chorobliwie zazdrosna o to odbicie, o taki wymiar, takie postrzeganie.
pięć lat temu stałabym z boku wbijając sobie pinezkowe kły w nadgarstek. dopóki oczy by mi nie zaszły mgłą i nie musiałabym odejść, żeby się zwyczajnie, jak dziecko, nie rozryczeć.
teraz podchodzę, rozrywam, ustawiam, deprawuję.. a przy tym uśmiecham od ucha do ucha - pinezki na wierzchu, tym razem nie grożą mi.


czy jest możliwe dać sobie radę z takimi dniami? w takim życiu?
jeśli dzisiaj złamię włosa, jutro odpadnie mi paznokieć, a potem będą lecieć zęby.
podstawowym punktem jest motywacja, ale ciężko o motywację przy braku oparcia. 
na biurku leży prozac. to może ja też się wybiorę do lekarza po jakieś sztuczne uśmiechacze i motywatory? 
z naturalnych z pomocą przychodzi do mnie jedynie mj, przezabawny artefakt, doprawdy. (nadmiar rozmów o HIII..)


pakuję w siebie nadmiar. otulam się ciepło chmurą ciężkich perfum i udaję, że mi się chce. udaję cokolwiek, przede wszystkim przed sobą, bo przecież jestem swoim własnym motorem napędowym, jedynym, który może mnie powstrzymać od mnie samej. 


jestem jeden uchwyt-zachwyt i jakoś wyjdziemy na prostą falowaną.







13 paź 2011

jestem istotą z wygenerowanym w podświadomości kutasem. lubię obrywać po twarzy tak mocno jak walić w podziękowaniu w te dziecinne, śmieszne ryje. ktoś mi kiedyś zgasił peta na skórze, ktoś inny na uczuciach. już nie zapadam się w siebie, nie mam potrzeby obrony, bo przecież najlepszą obroną jest atak. takie proste, zupełnie jak z reklamy.
 jeszcze jedna wojna, która dawno się skończyła, ale okoliczności rozdrapują ją na nowo. w sumie czemu nie, zazwyczaj tak jest.
czwartek trzynastego. a mnie nie bawią już słowa, bawią mnie całe sekwencje z udziwnionym szykiem.


boję się o moją wzrastającą bezradność, zapijaną herbatą.
"-Byłeś tu?
-Będę. Pochowasz mnie na takim cmentarzu. Tu jest antycznie, nie cuchnie śmiercią."

pokłóć się ze mną, nie chcę tego głaskania.
słowa nie rosną w siłę. tylko uderzenia.

jeśli jeszcze nie przestałeś mi się dziwić to zapraszam. przetsań patrzeć, weź udział w tej zabawie. pękające usta, podkrążone oczy, głupie rozmowy telefoniczne od nieznajomych. nie trzeba mieć pięciu par oczu, żeby dostrzec brak godności. potrzeba pięciu osobowości, żeby jej do końca nie utracić.

kiedyś Cię odzyskam, tylko najpierw muszę upaść, żebyś podszedł jak do padliny, bardzo blisko, a ja, ze skumulowaną siłą złapię Cię za kostkę, omotam, nie oddam... nie oddam? ode mnie zawsze jest ucieczka.
tak łatwo zawsze uciekasz, bo zawsze naprawdę Ci na to pozwalam. nie dlatego, że tego chcesz.
kłamię Ci w żywe oczy, zmyślam, fabularyzuję.
tak naprawdę nawet nie wiesz kto sypiał w Twoim łóżku, prawda?

wiesz, że kiedy zasypiasz oczy otwieram i staje się magia?
nigdy mnie nie wyczułeś, zawsze zasypiasz pierwszy, mocno łapiesz się snu, wciskasz się w pościel.

jak bardzo to "kocham Cię" jest rozreklamowane i żałosne.
wyciągnij moją miłość z kosza na brudną bieliznę i powieś w oknie, niech sobie popatrzą na te przetarte koronki. myślą, że przez to wiedzą wiele, ale nawet Ty dobrze wiesz, że nie pokazałeś ty nic znaczącego. kilka sekrecików z technicznej kwestii zza zamkniętych dotąd granic prześcieradła. ale nawet Ty pewne kwestie pozostawiłeś jakby w obawie, że się odkryjesz. więc okłamujesz. okłamujesz mnie, ich, siebie. rzucam Ci na to w odpowiedzi jakąś bajeczką i mogę się przekręcić, tak bardzo mnie zwija ze śmiechu na tym balkonie trzeciego piętra.

kopię Cię piętą w łopatkę, kopnięciem rozespanej ćmy. za karę ogryzasz mi kawałek kolana. bezwstydnie, w zasadzie.

11 paź 2011

nawiedzają mnie wspomnienia, i to w momencie, w ktorym powinna nawiedzac mnie przyszlosc. pewnie to nie przypadek.
ucieklam w strefe niebezpieczna i zdecydowanie nie okrywajaca mnie zadna wartswa ochronna.
w stanie spokojnej ciemnosci latarnie maja kly.





kilkudniowa przerwa od alkoholizacji, tygodniowa od calej reszty.
o tak, bardzo bym chciala.
uciekam od kolejnego qtasa, ktory sie do mnie doczepil.

sypiam na miniaturowej, rozwalającej się kanapce, zwinięta w pozycji embrionalnej.
otworzyłam cudzy balkon, pada deszcz. umyłam cudzą kuchnię.

przed nami spokój i głód na palenie.
niepotrzebne ryzyko.
sceny z życia pozamałżeńskiego, herbata i papierosy (cudze).

budzą mnie dźwięki z ruchliwej drogi obok.
już więcej nie chcę wracać do domu.

8 paź 2011

26 wrz 2011

nie ma mnie. schowałam się w bałkańskich i klezmerskich dźwiękach, otuliłam ciało chustą z koca, zakatarzyłam się na wieczność. pół nocy nie mogłam spać, bo budził mnie ból śluzówki. niepotrzebnie mi akurat teraz to chorowanie, chyba ma mnie powstrzymać przed wzięciem tego kredytu. ostatnie 10 złotych patrzy na mnie i prosi o papierosy. póki co jednak nie wychodzę z domu. 
nadal
nie wiem
co mam
zrobić.

gdybyś mi powiedział byłoby mi trochę lżej. 


---
zaspokajam się krakowską jesienią. 

20 wrz 2011

"Tej nocy mogłem zgwałcić kobietę
mogłem utopić płaczące dziecko
mogłem mordować każdym narzędziem
albo kochac wszystko
mogłem torturować zwierzęta
albo litowac się nad nimi
mogłem podpalać domy i szpitale
albo pielęgnować chorych
mogłem budować więzienia

Tej nocy mogłem zrobić wszystko
nie zrobiłem niczego
świat przestał znaczyć
nie było już nic
tylko śmierć jeszcze istaniała
czułem jej zapach w rzeczach"

Kazimierz Ratoń

zabawiam się słowem zdecydowanie umiejętniej
niż sobą
ślepe kręte uliczki
przewracam się na lewy bok i duszę
nie wiem po co się tak starasz
potrafię to zrobić inaczej
nigdy
wcześniej
nie miałam
tak wielkiej
ochoty
wsadzić komuś łyżeczkę w oko
więc fajnie, że nie miałam łyżeczki pod ręką

cześć Mamo, Krakowie, jestem u siebie. te chodniki mnie słuchają.
piję herbatę hektolitrami i udaję, że wcale nie zrobiłam sobie żadnego chamstwa.

a teraz idę odfolkpocząć, następnie zwiedzać i robić zdjęcia.
pachnę inaczej i chwała bogom.

13 wrz 2011

autobusy są schorowane, rozpływają się w tym upale. a ja w bluzie i kapturze popierdalam przez to miasto, którego nienawidzę, w środku nocy, ja, słuchawki i mój trip. środek nocy,  pełnia Księżyca, samotność.
telefon od I. "od kode spuchły mi oczy".
idę do M., znajduję papierosy, gadamy o relacjach damsko-męskich, zabijamy pająka, wracam do domu. Park K. w samym środku nie ma latarni. jest ciemno, trawa jest mokra i to wszystko jest dobre.
więc wczoraj znowu 25, a teraz idę się porządnie upić.
ależ mnie to wszystko bawi. nigdy w życiu nie byłam tak ironiczna.
z nieba spadają diamenty, połykam je. połykasz? tak, połykam. a co, mam je sobie przyczepić do cycków?
ukrywam swoje szczęśliwe momenty, liczę, że może kiedyś oczy mi się zaczną od tego świecić.
a może nie.
telefon od I. "idziesz na imprezę? weź jakieś kiecki i przyjeżdżaj". chryste pańskie, ja i kiecki. 
to, że chce mi się w ogóle szykować na imprezę z ludźmi, których nie znam oznacza tylko jedno - księżyc jest zdecydowanie jeszcze za blisko..  
cieszę się, że na dzisiejszym kacoacu naprawdę ładnie wyglądam. ba, zajebiście. Panowie, padać do stóp.
p.s. Matt przyjeżdża za tydzień, może wkrótce będą jakieś zdjęcia. może nawet nie takie normalne, zobaczymy na ile go namówię. I czy w ogóle uda się nam dogadać. (cos maj inglisz is faking łik, as hel). ale ogólnie jeśli o to chodzi <3



11 wrz 2011

cześć Kochanie.
nic nie jadłam od wczoraj, jakoś nie mam ochoty. dużo myślę. wydrukowałam te dwa obrazy, o których Ci mówiłam, tylko teraz brakuje mi farb, po cholerę mi inspiracja, po cholerę mi zapał, skoro nie mogę tego zrealizować. w telewizji Ace Ventura, Jim ma AIDS. i te psie oczy u psiego detektywa, zabawne. dlaczego mnie to bawi? bo dzisiaj jestem cyniczną suką, stoję na balkonie w środku nocy z cyckami na wierzchu, jakby je ktokolwiek miał teraz oglądać, palę papierosa, słucham (zdecydowanie za dużo!) swansów i popierdalam to wszystko. wcale nie chcę, ale tak się dzieje.
teraz popycham wszystko do przodu małymi, o kurwa, malutkimi kroczkami. tylko to Twoje smutne spojrzenie gduy powtarzasz, że dasz sobie radę. że ja dam sobie radę, itd.
P. 23:28 pozwól mi się tym zająć, wszystko będzie na miejscu. uśmiechnij się.
gdybym wiedziała co i jak się odbywa i dzieje może i potrafiłabym się uśmiechnąć.
każdemu nadstawiam policzek.

wyrzuciłam puste butelki po alkoholach. cztery raz wychodziłam z tym na śmietnik. tak dawno nie sprzątałam czy tak dużo piję? wszystko jedno.
jest pięć podstawowych rzeczy, których mi kurewsko brakuje w tym momencie:
1. pieniędzy
2. seksu
3. miłości (w to wpada punkt 2, ale to nie wpada w pkt2)
4. poczucia bezpieczeństwa
5. dużej ilości fajek
jasne, że dorzuciłabym jakieś piwo, ale skoro już była mowa o nadużywaniu, to sobie na to nie pozwolę.

obaliłabym każde słowo mojej matki gdybym tylko miała te pięć rzeczy. włączyło mi się av (dzięki foobar shuffle), więc włączyła mi się agresja. potrzebuję porządnych (!) rejwów i zabijania. ewentualnie pójdę się z kimś pobić. zdecydowanie to co jest mi nie wystarcza.

dziś słyszałam jak skrzypią Ci płuca gdy oddychasz (przyśniło mi się to, lub przypomniało we śnie) i proponuję byś albo przestał palić albo zaczął więcej grać na tej swojej gitarce, bo to takie sexy, i w ogóle
rozpierdolę Ci kiedyś ten łebek pełen durnych pomysłów.

oczekiwanie na darmowe zioło jest jedną z przyjemniejszych rzeczy, która mnie spotkała w tym moim marno smutnym hilfe, dziękuję Przemuś, że jesteś tak przemiły. nie wiem w jakich warunkach rośnie Twój krzaczek i czym to podlewasz, ale oczyszcza mi to mózg jak nic innego.


---
w poniedziałek stanę się oficjalnie bezrobotna...

jeszcze kilka miesięcy, matka wyrzuci mnie z domu, a ja na Dworcu Głównym śpiewać będę "zima na ramiona moje spadła, niewinnością, białym śniegiem, pierwsza gwiazda już na niebie, nie ma, nie ma Ciebie..." może wyśpiewam sobie pieniądze na kremacjęm gdy już zamarznę na tym Dworcu. płomienie mnie rozgrzeją, taki pośmiertny żarcik.

7 wrz 2011

kraczenie wron. rozkraczenie.
budujemy sobie destrukcję na swoje własne życzenie. wpatrujemy się w swoje szerokie źrenice, przestraszony wzrok ućpanego upadania "łap!". nie odszedł ode mnie, choć mnie opuścił. lekarz mówi, że kilka pierwszych tygodni będzie najgorszych, przewrotne działanie leków. codziennie mówię do lustra, że jutro będzie już lepiej. on tępo wpatrzony w sufit wzruszeniem ramion pokazuje mi, że niekoniecznie to jutro nadejdzie.
robię mu herbatę, podpalam papierosy, karmię jak dziecko, niedługo przyjdzie mi zmieniać mu pieluchę. wczoraj umyłam mu włosy, poddawał się moim dłoniom, jak dawniej. płakałam, udając, że piana wpłynęła mi do oka. potrzebowałam objąć jego chude plecy, bałam się jego reakcji, ale nie oponował. chyba wie, że dla mnie to prawie tak samo ciężkie. cholerne współuzależnienie od choroby, od chorego. sama zacznę brać leki. będziemy się pocić w jednej pościeli i spać po dwadzieścia godzin na dobę.
zmieniłam mu pościel, znowu się położył. dopóki nie zasnął udawałam, że czytam. od dwóch tygodni sypiam na leżance, ale z fotela mam lepszy widok na jego uśpione lekami i smutkiem ciało. patrzę na nie tak długo aż usypiam.
przed świtem budzi mnie jego głowa na moich kolanach. całuje mnie po udach. bez słowa bierze za rękę, prowadzi do łóżka i mocno przytula, niemal przydusza. płaczemy bezgłośnie, kochając się po raz pierwszy od miesiąca. tabletki powinny obniżyć libido, uśpić emocje. a on nadal czuje, chyba nawet mocniej niż kiedykolwiek. zapalamy wspólnego papierosa. nie wiem czy powinnam wyjść i nie wrócić czy on po prostu chciał zatrzymać mnie mocniej przy sobie. po intensywności uścisku mogę kalkulować. muszę zostać, inaczej oboje nie potrafimy.





















4 wrz 2011

dziękuję Panu, za ten piękny wieczór, wie Pan, ja się okrutnie dziwię ludziom takim jak my, co chcą się czuć wolni, są tak postrzegani, ale wiadomo jak urządzony jest ten świat, dziś podłożysz nogę staruszce wychodzącej z tramwaju, jutro sam będziesz za nim biegł dźwigając walizki, śpiesząc się na dworzec, a motorniczy ci drzwi przed twarzą zatrzaśnie i, choć stoi jeszcze piętnaście sekund na czerwonym, nie otworzy. wiem, proszę Pana, ja wiem, że Pan nie biegłby za tramwajem, ale to byłby właśnie pierwszy raz - upewniający efektem, że dobrze było wcześniej nie biegać - no ale pociąg, wiadomo. wie Pan, ja ukracam  życie takim formom jak pośpiech, dławienie, zgaga i ból menstruacji. odkładam sobie to na potem, wszystko na potem, poza, proszę Pana, odczuwaniem, smakowaniem, eksperymentem i zabaw z percepcją. słowa kluczowe takiej zabawy to trzydzieści ( dziesięć razy po trzy razy), oraz trzyliterowe dxm czy aco. zabawa, durna zabawa, po co to komu, ale z drugiej, czy raczej, trzeciej strony... zresztą nieważne, zmieńmy temat, ten mnie drażni, wszyscy mi to zaciskają na gardle jakbym sama nie wiedziała. zaciskają mi gardło, a ja uciekam od dławienia, mówiłam już przecież. a seks, proszę Pana? rajzefiber, Pan to wie. fellatio,  cunnilingus, i tym podobne, zwieńczeniem jest climax i pach! bo wiem Pan, my tu sobie gadu gadu, winko się kończy, Pan wie, takie tematy napływają człowiekowi. właściwie.. wino się skończyło, ja tu mieszkam, o tu, to okno, tak to Chopin, zgadywał Pan? ach, zna Pan, no to następnym razem porozmawiamy o Chopinie i o Beethovenie, bo to mój ulubiony, Panu zostawię Mozarta i Brahmsa, będziemy się roztkliwiać i rozczulać. tu Pan ma mój numer telefonu, w kieszeni marynarki, wsadziłam Panu karteczkę, kiedy odkorkowywał Pan wino i zostawił ją na krześle, żeby plam nie było, więc sobie pozwoliłam, Pan się nie gniewa, prawda? właściwie... Pan ma takie ładne szklane oczy.. czemu Pan się śmieje, nie, naprawdę, one są szklane jak to szkło, o tutaj, w drzwiach, tylko lepiej oświetlone i delikatniejsze, cieńsze, słabsze, wrażliwsze, a ja nie znam imienia tych oczu, prawe, lewe nic nie znaczy, a Pan niewiele chyba ode mnie starszy, i usta też Pan jakoś nazywa, ach, ładne imię, wiesz, nie znałam dotąd żadnego mężczyzny o tym imieniu, to ważne, dobrze, nie przesiąkło żadną klątwą. może wejdziesz na herbatę, zimno się robi, ja wiem, wino nas rozgrzało oboje do zwierzeń i wspomnień, ale to alkoholowe złudzenie, jedno z wielu jakim pewnie oboje teraz ulegamy, tylko te szklane oczy, bo wiesz, ja mam swoje kryteria u mężczyzn, bladość skóry, wystawanie knykci, żylastość przedramienia, faktura skóry na karku, ale nigdy nie patrzyłam w oczy, Twoje są szklane, boję się tego szkła. nie boję się, że je stłukę, ale że stłuczone wpadnie w kawałkach do mojego, jak lód u braci Grimm, a ja nie potrafię być Królową Lodu, co najwyżej Królewną Śnieżką albo Śpiącą Królewną, ale i tak nigdzie nie czuć tak jesienią jak w mojej sypialni. tak, tutaj. przyniosłam Ci herbaty, uważaj, nie poparz się, gorąca, oprę sobie kubek o kolana, bo wiesz, marzną mi kolana w taką pogodę i o tej porze. o czym rozmawialiśmy? a, o alkoholu, że rozgrzewa i łudzi, choć ja mam wrażenie, że bardziej od wina rozgrzały mnie i złudziły Twoje szklane oczy, ale nie wiem dlaczego i skąd to wrażenie, wrażenie.. takie słowo, prawie jak wrażliwość. myślisz, że trzeba być wrażliwym, żeby ulegać wrażeniem? wybacz, bredzę, sama nie wiem po co i dlaczego, ale lubię męskie obojczyki opierać o nie policzek i podbródek tak jak teraz. późno już, zostań na noc, co prawda mam tylko jedno łóżko, ale nie mam termosa, z którym mogłabym Cię wyprowadzić w tę zimną noc. mam dwa koce. to dobranoc, wiesz, dobrze mi w tę noc, cieszę się. nie wiem nawet dlaczego. ale... o, rozlałam herbatę, no nic, kot zliże, ja już się położę, nie krępuj się, możesz przełączyć Chopina, możemy już nie rozmawiać. co zamiast? coś wymyślisz. musisz wymyślić.

2 wrz 2011

chłód porannego seksu. nadal łapiemy się jak zwierzęta. rozgrzani zeszłą nocą, ale już trochę bardziej się wstydzimy, unikamy swoich spojrzeń, udając, że przymknięte są z zaspania i rozleniwienia. patrzysz dokładnie tylko na moje piersi, wreszcie możesz im się przyjrzć, uchwycić w kadrze spojrzenia, dobrze oświetlone mlecznobiałym światłem. rozgryzamy sobie na wpół boleśnie wargi. na parapecie głośno mruczy czarny kot.
powstrzymując wstyd zostawiam Twoje ciało okryte czerwono białym kocem w kratę.
- herbaty? - pierwsze słowo, które pada w tym pomieszczeniu od kilku godzin, od "kochaj się ze mną". łapiesz mnie zębami za ramię, odrywam się uciekając w stronę kuchni. po drodze zbieram rozrzuconą bieliznę i ubrania.
- nie ubieraj się.
od poprzedniego faceta, z którym wylądowałam w łóżku usłyszałam jakże przeciwne "ubieraj się". chryste, jaka przewrotność.
zostajemy przy niemym kompromisie, okrywam się Twoim ciałem, gdy wracam z herbatą. moczysz język w ciepłym płynie i liżesz mnie po karku.
potem wychodzę do ogrodu ukraść kilka polnych kwiatów. śledzisz mnie wzrokiem, po kolana umoczoną w mgle i rosie.
zamykam za Tobą drzwi, wracasz po kilkunastu godzinach, zastajesz mnie przy herbacie, komputerze, muzyce, z włosami wysoko związanymi. zdziwiona nie pytam skąd i po co znów się tu wziąłeś.
- herbaty? - znów pytam.
a potem rozgrywamy swój teatr od tyłu do początku.




---
o I. się nie martwię, ona powinna martwić się o mnie. póki co upijamy się spokojnie. P. odwiedza mnie nocami i staje się moją dziko nabytą i przyswajaną obsesją. dziwne. K. próbuje mnie zmusić do reakcji, G. podobnie, ale ignorowaniem, R. wpadł w trans milczenia, chciałabym w tym milczeniu wypalić papierosa.
satnęłam na wysokości zadania, złowiłam sobie rybkę.
potulnie układam ciało do snu. na męskich żebrach.

7 sie 2011

jeśli wiesz jak to zrobić - ruszaj.
zapadłam się w (nie)wiedzy, zbyt dobre słuchawki, zbyt mocne basy, pod TYM drzewem. oglądam wszystko na wspak.
jestem.
dlaczego Ciebie zawsze brakuje wtedy kiedy ja jestem, dlaczego jesteś gdy ja nie chcę lub nie mogę być.
tak kiepskie było to mijanie się.
zakładam szpilki do parku. jestem lżejsza niż kiedykolwiek liście uderzające podczas burzy o Twoją twarz. chciałabym powiedzieć, że zapomniałam jak pachnie Twoja skóra, ale prawdą jest, że nigdy nie zdążyłam nawet zapamiętać tego zapachu. najmniej wonne 9 miesięcy, godzina oswajania się z Twoi ciałem. nawet wiem dlaczego Cię nie polubiłam. 
a teraz Ty się uśmiechasz (tego mi brakowało),
a ja wciągam kreski (to mi przeszkadzało).
jakie urocze uzupełnienie.
gówno. dla Ciebie stałam się zapracowaną anorektyczką, z migrenami, migotaniem przedsionków, problemami z krążeniem, stałam się bledsza, moje cienie pod oczami ciemniejsze, marzenia bardziej pozrywane z gałęzi.
i leżę pod tym drzewem, jak upośledzona, jak chora na mózg. dlaczego tak bardzo chcę Cię dotykać czy raczej dlaczego nigdy wcześniej nie chciałam ani trochę?





27 lip 2011

Kraina Traw

znowu odezwała się moja Kraina Traw. nieproszona, zawsze wbija mnie w rolę widza, gościa i podaje niewygodne krzesło. po bosymi stopami mam żwir z pomiędzy słabo przesianej trawy. w dłonie wbijają mi się gwoździe. wytrzymam, to tylko chwila, wytrzymam...
a potem przyjdzie nam szarżować słowem i ciałem w kompletnie innych już okolicznościach. obiecuję, że nastąpi cud.