.

.

17 mar 2012

Minęło kilka dni. Od kilku dni jeżdżę na drugi koniec miasta.
Pamiętałem po co jeszcze przedwczoraj. Dzisiaj nie pamiętam.
Przez park, po wielkich wyświechtanych liściach, pod drzwi.
Zadzwonić, zapukać, postać, pomedytować, odwrócić się, odejść.
To już nie jest cierpliwość, to jest religia.
To już nie jest religia - dzisiaj ktoś poruszył się wewnątrz.
Jutro będzie wiosna i będę dłużej pukać.
— Świetlicki 



Zrób mi jakąś krzywdę, czyli jadę nad morze.

dwie książki Żulczyka na wpół przeczytane (ślęczenie ze ślepiami wbitymi w ekran laptopa), na wpół odsłuchane (laptop na pralce, ja w wannie), "Instytut" przyjemny, choć szału nie ma, ale nie chcę się zbytnio rozpisywać, bo bardziej skupiam się na drugiej pozycji, ale klimat krakowsko - knajpowy tak bardzo bliski, a jednocześnie daleki (trzeba wreszcie znów pojść się najebać, tak dawno tego nie robiłam w knajpach na mieście), poza tym miejsce akcji praktycznie sąsiedzkie, trochę grozy, trochę śmiechu.
tak więc "Zrób mi jakąś krzywdę" już bardziej mnie pociachało, to jest zbyt odpowiednie na stan tu, teraz, bo przecież wsiadam w jakiś środek lokomocji ze zmiętym banknotem lub dwoma i jadę, bez planu, bez chociażby wizji, jeszcze trochę pijana, kompletnie bez zastanowienia, na drugi koniec Polski, nie ma dla mnie barier, są jedynie granice portfela. wszystko pod głupim hasłem "a czemu nie?".
trzeźwieję w połowie drogi do Warszawy i zaczynam się zastanawiać co robię - nie mam przecież żadnej piętnastolatki do porwania, w ogóle nikogo do otoczenia opieką, nie mam nikogo do kochania (dobę później słyszę: chodź, zostań moim kotkiem, będę o Ciebie dbał, będę się Tobą opiekował, srutututu, i mam krótkie deja vu z tej mojej wcześniejszej chęci bycia matką, opiekunka, mózgiem całej operacji, ale jak zwykle staję w miejscu i świdruję wszystko dokoła oczkami, ziemie, niebo, budynki, towarzyszy, i stoję tak, niezdolna do ruchu, do podjęcia jakiejkolwiek, nawet najgłupszej decyzji. niech się dzieje obok mnie. masz ci los, widziałeś taką matkę, opiekunkę?). więc jadę i mam ostatnie kilka papierosów i rozwalające się trampki. kurwa. no dobra, jakoś to będzie, zawsze jest.
bez opisywania co jak gdzie i dlaczego, bez ekshibicjonizmu, bo przecież statystyki googla mówią mi jasno, że ktoś tu wchodzi od czasu do czasu, podsumuję - jakoś było. chyba nawet było dobrze.
wracam na to moje śmieciowisko po trzynastogodzinnej podróży pociągiem, z czego połowę przespaliśmy w przedziale z jakimś dresem rozkładając swe ciała na przeciwległych siedzeniach, a drugą połowę przespałam sama. wracam, kupuję fajki w pierwszym kiosku, wchodzę do wanny, idę się napić, a potem wracam do Żulczyka i wtedy to do mnie zaczyna wychodzić z tego ekranu, dociera do mnie ten komizm sytuacyjny, pozmieniaj bohaterów, dodaj większą nieporadność i mniej chore przypadki losowe i wypisz, wymaluj wszystko się zgadza.
dobra, skarbie, Kochanie, rybko i pipko, idę spać, zawijam się kołdrę, nie ma mnie, jutro też będzie dzień, jutro też będzie kiepski dzień, a jeśli Ci powiem, że nie mogę zapomnieć, to co, a jeśli Ci powiem, że nawet nie próbowałam, to co, jeśli Ci powiem, że jestem, że wiem, że jesteś, że nie wiem, a chcę wiedzieć jak jesteś, to co, no ale nie pytam, nie mówię, dobranoc, kurwa, dobranoc, nie ma mnie znikam, milczę. nie chrapiesz, mruczę.