przypomniałam sobie koniec wiosny, a lata początek sprzed kilku dobrych lat. patrząc z dzisiejszej perspektywy byłam wtedy jeszcze dzieckiem, słońce mocno paliło prosto w twarz i odbijało się od tych kolorowych murów ceglanych pokrytych graffiti.
patrzyłam wtedy na Niego i ściągałam z Jego czarnej koszulki babie lato.
mój mózg wyłożony jest kolcami, na które wciąż nabijają się moje myśli, coraz głupsze pomysły, coraz gorsze rozwiązania.
znowu zaczęłam się bać ciemności, jak w dzieciństwie. wzory na zasłonach zamieniają się w złowrogie twarze, a płaszcz wiszący na drzwiach jest nagle drżącą postacią. drzwi, które były zamknięte są nagle uchylone, a łyżka leży z lewej strony kubka, mimo, że herbatę mieszałam prawą ręką.
boję się jednak najbardziej tego, co siedzi we mnie. ma martwe oczy.
może panikuję, choć to nie w moim stylu; ale i tak dziś rano nie przyszedł do mnie ratunek.
jutro rano też pewnie nie przyjdzie.
królicza agresja.
fragmenty mojego osobistego bajzlu.