.

.

16 mar 2012

no i do czego doszło, patrz, gdzie zaszliśmy. nachodzi krótka potrzeba ogólnej obserwacji.
obcy sobie ludzie oszukują się nawzajem z tępym uśmieszkiem, który chyba miał być oznaką chytrości oraz przebiegłości. krzyżują palce za plecami, gest z amerykańskiego filmu dla młodzieży.
siedzę w kącie, obserwuję. przesuwanie krzeseł, przecieranie szmatą stolików, "reszta dla pani".
one siedzą podpierając podbródki, wbijając łokcie w stolik, z zębami na wierzchu, ślepo zapatrzone w rozmówcę, który zazwyczaj ogląda spod barmańskiej spódniczki wielki, dziki i ciekawy świat; ot pusta żądza,
a my tu mamy takie jeszcze mniej zabawne wymanewrowanie - Ty myślisz, że mnie masz, ja myślę, że mam Ciebie, w sumie sam zaczynasz te (nie)potrzebne gierki, zupełnie jak prawdziwy mężczyzna.
wyjdę na zewnątrz, zapalę papierosa, tu spoglądamy na siebie bez słowa.
ile wiesz, a ile byś chciał, a jeszcze jak wiele sama zdążyłam wywnioskować. zatamowane domysłami, spojrzeniami, uśmieszkami, powoli jednak zaczyna przesiąkać.
po tym razie odwrócę się i odechce mi się powrotów, udawania, manewrów. szach-mat, padł Król.
więcej z tego naprawdę nie chce mi się wyciągać dla siebie, to mój ostatni ruch, możesz mnie zjeść lub zgarnąć, mogę Cię móc złapać lub mieć chęć wypuścić. czemu nie.
bo co to wszystko tak naprawdę znaczy? pusta fala niedopowiedzianych ruchów.

zeszyt z nic niewartymi notatkami patrzy na mnie literą Y. eS się starło jak moje zamiary.
podsumowania nie będzie. Ty jesteś podsumowaniem. przerywnikiem. nowe, a już wytarte.
kolejny papieros w bramie, bo gdybym tylko mogła pozbyłabym się deszczowej siebie we mnie.

-

kilka dni później patrzę sobie na to wszystko ni to z żalem ni z pogardą.
krótkie podsumowanie - z małego, niezlokalizowanego smrodu powstał odór, od którego nie można się odsunąć i którego usunąć nie ma siły. no, praktycznie, wlazło się w gówno.
i pieprzenie o zbliżeniach z koleżankami po knajpach, jakieś takie to wszystko, nie wiem, naciągane, nie na miejscu, niepotrzebne.
teraz nie gramy w gierki, teraz mamy całą drogę przez kraj długi i szeroki w pionkach i innych figurach w jakichś skomplikowanych pozycjach. taka awangardowa słabizna, jak wtedy gdy odkrywasz coś, cieszysz się jak pojeb i nudzi ci się po dwóch dniach, wyrzucasz za okno, za resztę pieniędzy idziesz się najebać i opowiadasz żulom o tej swojej słomianej miłości.
no więc przychodzi wiosna, czas na porządki, koniec ze ślicznym i marnotrawnym wykorzystywaniem. kolejne nic nie znaczące epizody damsko-męskie, dochodzi pacykowanie się po pociągach i alkoholizowanie się przed, po i w trakcie niczego.
no bo jest taka osoba, zalazła mi za skórę, więc wydrapuję sobie ciało przepełnione chemią w oczekiwaniu na pozytywne gesty, wiosna przecież powinna być pełna takich właśnie pozytywnych rzeczy, pamiątek, uśmieszków, rozwianych włosów, blablabla. kończą mi się pieniądze, ledwo stać mnie na zapałki, którymi odpalę ostatniego papierosa. jestem skończona, jak bańka mydlana wydmuchiwana przez niecierpliwe dziecięce płucka, zaraz wybuchnę, emocje mnie rozszarpują, nerwy mam na wyczerpaniu. tylko prosto w twarz pytają mnie o co mi chodzi, i co się dzieje, wtedy, kiedy nie chcę mówić. potem sobie podajemy rączki na "papa", tak bardzo ukrywając przed sobą nawzajem, bo przecież nie przed całym światem, który ma to gdzieś, że to jest takie zwyczajowe, normalne "papa". ale przynajmniej przychodzi kolejne zwątpienie w ludzkość i moc charakteru, nad każdym miastem zachodzi słońce, choć nad moim wschodzi w typowo szarej odmianie.
znów otwieram zeszyt, nie zliczę tego mojego kurwienia się w pisaninie, wszędzie, z każdej kartki, z każdej litery wychodzą do mnie męskie i chłopięce odmiany, rączki z coraz dłuższymi palcami. ta sama rasa w różnych formach, finalnie prawie wszędzie wgryza się nienawiść. czym byłoby to wszystko bez nienawiści, czym byłabym ja, czym byłbyś Ty.
czekam na pomysł jak Cię zniszczyć, tym razem sobie nie odpuszczę, tym razem cię nie oszczędzę. bo po co.
i tak wpadniemy na siebie jeszcze raz, zetrzemy się na poziomie zwyczajnego gwałtu lub wariackiej miłości, nic nie zostanie oszczędzone. tak jest.

"Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz, chodź, pocałuję cię w trzecie oko, chodź, pocałuję cię w czoło, w głowę, w stopę, w pępek, w kolano, w knykieć, w sutki, w pępek, w duszę, chodź, pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. W samo serce."