.

.

9 paź 2010




" (...) Blizny.
Jego blizna pękała, gdy zobaczyłam go pierwszy raz. Dwa lata temu.
Wyszłam z akademika około czwartej nad ranem. Ktoś wrócił akurat z Amsterdamu i przywiózł „rośliny”. Albo wypiłam zbyt dużo wina i inhalowałam zbyt głęboko, albo ten cannabis był nasączony jakąś twardą syntetyczną chemią. Miałam katastroficzny „trip”. Głucha ciemna bezgraniczna przestrzeń przecięta w poprzek białą szeroką strugą parującego mleka wpływającego do moich ust. Gdy zaczęłam się krztusić nie nadążając je połykać wybiegłam tak jak stałam z pokoju. Przez lasek otaczający akademik, potykając się o zaspy zmarzniętego śniegu, dotarłam do ulicy. Gdy nadjechał tramwaj po prostu wsiadłam.
Siedział z zamkniętymi oczami w pierwszym porannym niedzielnym tramwaju. Lewą stronę twarzy oparł o zaszronioną brudną szybę zostawiając na niej zaparowany nieregularny ślad po swoim ciepłym oddechu. Rękami obejmował futerał skrzypiec. Tak jak gdyby trzymał dziecko w ramionach. Na prawym policzku miał szeroką bliznę. Tramwaj ruszył. Stanęłam naprzeciwko niego i wpatrywałam się w tą bliznę. Widziałam jak powoli pęka, rozsuwa się niczym czyjeś nienaturalnie wąskie sine wargi i wypełnia powoli krwią. Wyjęłam chusteczkę z kieszeni spodni, uklękłam przed nim i przycisnęłam do tej blizny, aby zatrzymać wypływ krwi. Otworzył oczy. Dotknął mojej dłoni przyciśniętej do jego policzka. Przez chwilę nie puszczał jej gładząc delikatnie moje palce.
- Przepraszam…
- Zasnąłem. Proszę, niech pani usiądzie.
Wstał i ustąpił mi miejsca. W pustym tramwaju.
Tramwaj pędził jak oszalały. Nie mogłam podnieść się z kolan. Zauważył to. Wsunął ostrożnie skrzypce pod siedzenie, przy którym klęczałam po czym obejmując w pasie posadził mnie ostrożnie na tramwajowej ławce. Zdjął swoją czarną skórzaną kurtkę i okrył mnie nią.
- Dokąd pani jedzie? – zapytał cicho
- Do domu – odpowiedziałam próbując przekrzyczeć pisk kół hamującego tramwaju.
- Masz bliznę na policzku – uśmiechnęłam się – ale już nie krwawi…
Wysiedliśmy na następnym przystanku. Zatrzymał taksówkę. Odprowadził mnie pod drzwi mojej stancji. Następnego dnia pojechałam oddać mu kurtkę. Wpuściła mnie do mieszkania jego macocha. Nie zauważył mnie, gdy wsunęłam się cicho do jego pokoju. Stał pod oknem odwrócony plecami do drzwi, w których stanęłam. Grał na skrzypcach. Szaleńczo. Całym sobą. Słuchałam nie mogąc oderwać wzroku od jego prawej ręki prowadzącej smyczek. Nie potrafię dzisiaj nazwać tego co czułam w tamtym momencie. Oczarowanie? Bliskość? Intymność? Muzykę? Wiem tylko, że tuliłam z całych sił do siebie jego kurtkę i wpatrywałam się w jego prawą rękę.
Skończył grać. Odwrócił się. Wcale nie zdziwił się, że jestem w jego pokoju. Jak gdyby wiedział, że tam stoję. Podszedł do mnie tak blisko, że dostrzegłam kropelki potu na jego twarzy. Był jak w jakimś transie. Płakał.
- Tylko moja matka dotykała tak mojej blizny jak pani tam w tramwaju – powiedział patrząc mi w oczy.
Dwa tygodnie później przestał mówić do mnie „per pani”. Miesiąc później nie mogłam przypomnieć swojego życia” przed nim”. Po pół roku byłam jak obłąkana, gdy wyjeżdżał ze swoją orkiestrą i przez kilka godzin nie odbierał komórki.
28 czerwca, w sobotę rozebrał mnie po raz pierwszy. I patrzył na mnie. Przeglądałam się w jego oczach. Jak księżniczka w zwierciadle. Wtedy jeszcze było mi zupełnie obojętne, że on widział mnie poprzecinaną pięciolinią… (...)"
JLW.


nie lubię
godziny siódmej rano
budzących mnie robotników 
zimna w stopach


związuję włosy w warkocz nie wiedzieć czemu, rozwiązuję tę kombinację w autobusie
autobus cofa się przez miasto gdzieś, gdzie najprawdopodobniej nie powinno mnie być, może jeszcze powinnam uciec.
odsuwam od tego upierdliwe myśli, staram się je jednak również odsunąć od Ciebie, ale to już jest gorzej niż kłótliwa dla nas kwestia.
jest tak jakbym chciała zaufać mimo podstaw ku temu.
nawet nie chciała, a potrzebowała.
czuję niepokój mimo tego pozornego spokoju i nicości.
zasypiam we własnym domu własnym łóżku własnym niepokoju własnej samotności
własnej głupocie własnej niewiedzy własnych pragnieniach własnym odchyleniu



CZY MĘŻCZYŹNI SĄ ŚWIATU POTRZEBNI? gdybym tylko była głosem świata...



























JESTEM ISTOTĄ
BEZNADZIEJNIE
ZATRACONĄ
ZAGUBIONĄ
WE WŁASNYM 
SYSTEMIE
MAJACZĄCĄ
ZAPRZECZAJĄCĄ 
NIE (SAMO) WYSTARCZALNĄ

JESTEM MARĄ
JESTEŚ MARĄ
JESTEŚMY
CHCEMY BYĆ
BĘDZIEMY
MOŻE