.

.

29 kwi 2010

amnesia -> hypoxia.

ten dźwięk, kiedy wybuchają wszystkie emocje.
potem leżysz w tym brzmieniu, jeszcze wymięty wrażeniem, tego co się stało.
czemu nie jesteś tam? bo przestało mi się to podobać.
dlatego jestem nadal tutaj, nic się nie zmienia od zewnątrz, nawet oczy mam tak samo zamglone, moje myśli nadal krążą wokół problemu: co teraz, jak sobie poradzić, jak wszystko poukładać.
prawie nic nie jem, mam wstręt do jedzenia, mam wstręt do narządów, które mają pomóc mi w przemieleniu i przełknięciu jedzenia.
wciąż nie mam pieniędzy na to, żeby się upić i zapalić.
wspomnienia przeszkadzają w budowaniu.
a budowanie przeszkadza w wspominaniu.
makijaż, i znów można się schować.
są oczywiście rzeczy, które mnie odkrywają, choć ćwiczę. Ty i tak ich nie znasz, i możesz patrzeć prosto  w rozpad, ale jeśli rozpad się uśmiecha, to nie zauważysz różnicy.
---
pijaństwo.
w pijaństwie jazda na rowerze (cud, że mnie policja nie złapała, bo tym razem miałam odwagę żeby jechać zygzakiem po ulicy z słuchawkami na uszach i kierować się tylko intuicją i reflektorami aut).
pijany T. wpadający w krzaki i tarzający się po krzakach, powodujący śmiech na moich ustach.
powrót do domu. w pijańtwie, The Velvet Underground w uszach, zygzakiem.
wanna. a jak się wyśpię, to poranek fimowy i miodem i filmami noir z MM.
---
nadal o Tobie myślę.nawet cudem ledwo wymijając samochód.

25 kwi 2010

chyba jestem na kupnie








pobiegnę za Tobą
a Ty uciekać będziesz
pobiegnę za Tobą
tam, gdzie tylko zechcesz
pobiegnę za Tobą
ofiaruję Ci siebie
oddam Ci ciało
i to o czym nie wiesz

white rabbit

W H I T E R A B B I T


One pill makes you larger
And one pill makes you small
And the ones that mother gives you
Don't do anything at all
Go ask Alice
When she's ten feet tall

And if you go chasing rabbits
And you know you're going to fall
Tell 'em a hookah smoking caterpillar
Has given you the call
Call Alice
When she was just small

When men on the chessboard
Get up and tell you where to go
And you've just had some kind of mushroom
And your mind is moving slow
Go ask Alice
I think she'll know

When logic and proportion
Have fallen sloppy dead
And the White Knight is talking backwards
And the Red Queen's "off with her head!"
Remember what the dormouse said;
Feed your head




;

dziwnej muzyki słucha moja dusza.
nie chciałabym chyba żadnej później kojarzyć z tym czasem.
dziwnie. skradam się po skrzynkach, łaknę słowa, sycę nimi brzuch i okolice.
nic z tego nie wychodzi. klei się jak łyżeczka miodu do blatu.
dziesięciocentymetrowe obcasy i wzrok psujące słońce.
[jestem automatem, nie śpiącym w dodatku 45tą godzinę i słuchającym zbreakcorowanego jazzowego klarnetu; szukam wciąż, a za oknem za dużo dla mnie światła, nawet teraz tuż po szóstej.]
noc patowa i sweeney todd. kawa, papierosa, wisniowa herbata, dużo, dużo niewyspania. 


odezwał się we mnie dotąd milczący głos. zaskoczył mnie, nie do końca rozumiem jego mowę.
i nie wiem co z nim zrobić.

24 kwi 2010

xavii



















3.0

                                                                      zdj. ~sever


myślisz pewnie, że to nic dla mnie nie znaczy, że może nawet już zapomniałam.
kilka nic nieznaczących gestów. 
ale, widzisz, ja już tak mam, że zapamiętuję, jeśli nie wszystko, to przynajmniej bardzo wiele, właśnie do gestów mam taką tendencję i jeszcze zapachów, ale to już pamięć odtwórcza.
(a może to do Ciebie mam tę tendencję?)

edit
04:32
okrutna świadomość straconego koncertu chwilę po jego zakończeniu.
a tak miło byłoby pojechać do Warszawy, zabrać Jakuba pod pachę albo do torby, a potem szaleć na pendulum.
no, ale... zobaczymy, może z the prodigy się uda albo jeszcze lepiej, ale i trudniej, bo do Pragi-z Kalkbrennerem.  właśnie na takie imprezy mam teraz ochotę. imprezowa odmiana truskawek z czekoladzie z szampanem. 

edit
04:39
za 3 godziny pewnie będę już mykać przez pl. Inwalidów, a dawniej Wolności do szkółki, a to oznacza, że mam niecałe dwie godziny na napisanie połowy pracy z biologii oraz zorganizowanie wszystkiego, co ma związek z moją dzisiejszą edukacją, a dodatkowo wypić herbatę i zrobić ze sobą porządek. a! i wyżulić pod szkołą papierosa.
po szkole ćwierć obiadu i dłuuuugi sen. tak, żebym od 1 znowu była na nogach i znowu nie przespała nocy i znowu poszła do szkoły, a potem wróciła i spała.
po weekendzie, a mój weekend skończy się pewnie we wtorkowe popołudnie, ogarnę to wszystko i przejdę ze zmiany wampirzej na ludzką. na razie - proszę cały świat o wybaczenie, a konkretniej niedostrzeganie moich wybryków. nie wiem już jak to szło i kto to powiedział, ale sens był tego taki, że nieważna jest droga do osiagnięcia celu, a ważny właśnie cel. może nie mam racji, ale mam nadzieję i staram się wierzyć w to, że cel jest dobry, jasny i przyszłościowy. znając moje szczeście znowu wyląduję w gównie poniżej poziomu morza.

edit
04:49
we wtorek wieczorem upiję się na smutno
wypiję butelkę wina i pozbędę wszystkich złych, grzesznych myśli, kontemplując je po raz ostatni. 

'jestem wciąż niejasna
niesyta (...)'


edit
04:54
 nie, nie jesteś moją kokainą. jesteś opium, dekstrometorfanem (zalać to wszystko winem).
efekt? : kręci mi się w głowie i zaczyna mi się robić niedobrze, gdy mi migasz przed oczami. niebo się nie rusza, nawet nie jest pięknie niskie.
niebo spada. przygniata mnie do ławki.
zawracam, manewruję, (jak na rowerze dziś, do tego uśmiechniętego Pana z papierosem w Parku Decjusza, na jakies 10 min przed spotkaniem Tomasza, również uśmiechniętego,ale bez papierosa).
 - zawracam, manewruję, ale stoisz na końcu każdego chodnika w tym mieście. mieście, z którego nie będę przecież przed Tobą uciekać.
wolę udawać, że naprawdę jest w porządku, że nie przeszkadza mi ten cwany uśmiech, lepiej - że nawet go nie zauważam. przecież dla mnie Twój usmiech nie istnieje. gdyby istniał od samego początku, to oboje bylibyśmy w innych miejscach, a manewry byłyby niepotrzebne, a nieistotne stałyby się podrywy w stylu 'skądś Cię znam' czy 'ładnie pachniesz'. bo Twój uśmiech za bardzo do tego pasuje, a ponieważ go odrzuciłam i patrzyłam tylko wtedy gdy śpisz albo rozważasz na jakieś tematy, to byłeś tak pięknie poskładany niekompletnie, że aż się chciało napełniać, napełniać. Ciebie mną, mnie Tobą, właściwie bez końca.i chociaż wiem, że nazwiesz to po prostu pociągiem seksualnym, wzajemnym zainteresowaniem, potrzebą, erotyzmem, et cetera, et cetera, i chociaż piszę bardziej nieskładnie niż mój były uroczy nauczyciel historii wykładał, wiedz, że ja wiem lepiej. patrz wyżej, właśnie Ci to wytłumaczyłam, od dzisiaj w tej sprawie mów tylko za siebie, proszę.


edit
05:10
tęsknie, cholera.


edit
05:10 i pół
no przecież biologia się sama nie napisze!


edit
05:14
największa fobia nr 2:

edit
05:51
biologia napisana (kaligrafia średnia, ale to już nie jest mój problem).
nie mogę się od Ciebie odkleić myślami. znów uzależniający.
i ten wiosenny zapach zza okna, który o bardzo, ale to bardzo przecież nie jest Twoim zapachem. przynajmniej nie w moim odczuciu.

p.s. dzisiaj obcięłam spalony rękaw od swetra, ostatnie dni stycznia 2010.
i uzupełniłam te braki w kalendarzu. 
no i o Bonobo uzupełniłam już wszystko. nawet mama mnie prosi o bonobo. świat oszalał.





23 kwi 2010

w nieznanych językach


04:53
o tym właśnie mówiłam Ci w myślach, kiedy Twój kaptur przechodził przez zebrę na alejach, padał deszcz, a ja obijałam się o ludzi, tak niewiele widziałam spod parasola.
pamiętam zapach tego deszczu, tak samo jak pamiętam zapach Twojego mieszkania i herbaty, która stygła podczas naszych niemych rozmów.
przypominam sobie takie małe rzeczy,jak łaskoczący policzek czy telefon wibrujący Twoim imieniem i nazwiskiem. 
pamiętam światło, które pojawiało się zza okna, blade, przy którymś przebudzeniu przy Tobie, bo zamruczałeś czy ścisnąłeś mnie zbyt mocno.
pamiętam te Twoje przeciągłe spojrzenia, kiedy coś akurat wymyślałeś.
wytłumacz mi, dlaczego akurat o tym teraz myślę, i w dodatku piszę, choć może nie chciałabym wiedzieć.
trochę to zabawne.


edit
05:01
jeż drepta za oknem.
niech się schowa, bo już praktycznie jasno.
zaraz wyrzucę rodzinę do pracy i szkoły, i zasnę nad historią sztuki i kubkiem russian cherry confiture. ale sen to ja poproszę około 18.
ten dzień obejdzie się bez spaceru.
po szkole to wszystko załatwię, w przyszłym tygodniu.
chociaż teraz czekaja mnie ciężkie godziny nad książkami i monitorem.
zobaczymy na co to wszystko, po co, jak, gdzie i kiedy.


edit
05:05
ściągam Grechutę. (?)


edit 
05:08
mama się uparła. chleb z migdałami mam upiec w weekend.
dobrze, mamo. 


edit
05:09
pies chrapie.



myslovitz. dawno nie było tak ciepło, choć wiatr i deszcz ze sniegiem.
herbata o uroczej nazwie Russian Cherry Confiture.
jutro piekę chleb z migdałami, piszę pracę z biologii, drukuję i czytam Białostockiego-choć jeszcze nie zaczęłam już męczy mnie ten pomysł z historią sztuki.
muszę posprzątać, musi zacząć pachnieć dookoła, choćby rosyjską konfiturą wiśniową :)
i chcę sprzedać swój rower i kupić holendra.
i wiele chcę, a tak naprawdę mało robię.