.

.

15 mar 2010


niczego mnie nie nauczyła.
spogląda na mnie spod mrużonych powiek, udaje, że śpi, ale przecież inaczej oddycha.
przechodzę dalej, udaję, że staram się jej nie obudzić, chodzę niemal na palcach, a na końcu trzaskam złośliwe drzwiami. staję bosymi stopami na chłodnym i brudnym kamieniu schodów i odpalam papierosa. zaciągam się i oglądam ślady farb rękach. zamykam oczy i jestem tam. wychodzą z bramy, śmieją się, dotykają, ledwo zauważalnie, świecą, jakby byli nafosforyzowani endorfinami i feromonami. ledwie przestali być dziećmi, już zaczęli się bawić. nie widzą mnie, bo po co mieli by mnie widzieć, o mało się o mnie nie potykają. żegnam ich wzrokiem, a potem otwieram oczy i strzepuję popiół z papierosa, którego wypaliłam już do połowy. wychodzi i mnie atakuje: obudziłaś mnie, mówiłam Ci, żebyś nie trzaskała drzwiami, poza tym musisz o tej godzinie wychodzić, żeby zapalić? pewnie jeszcze nawet nie zasnęłaś, a jest siódma rano...
i tak dalej, i tak dalej.
gaszę papierosa, końcówka tytoniu rozkrusza się w dłoniach przez rozdartą bibułkę.

bujać to my, panowie szlachta!
i tak się na końcu potkniesz o własną dumę.
być może tylko ja wtedy będę spokojna i uśmiechnięta.