.

.

16 sty 2011

kiedy stoję, patrzę w okno, krótka chwila, idą ludzie tam za bramą, jeszcze senni. na ulicy mały płomień porzucony, nasze domy pośród nocy, nasze domy obok fabryk.

nie opowiedziałam jeszcze nikomu o tym upadku, może dlatego, że huk jaki spowodował nie zwrócił niczyjej uwagi. byłam tak, z boku, patrzyłam na swoje łzy. chciałam przepraszam i wycofywać, zawsze tak jest, gdy płaczę. 
wystarczyło mi te kilka, dobre kilka, dni.
dni suchych, dusznych i ciężkich.
czuję się jak wariatka na wybiegu.
bezradność to najgorszy rodzaj szaleństwa.
w myślach rozbijam szyby w oknach sąsiadów.

idź, uciekaj.

wróć, opanuj mnie.





7 sty 2011

oczy mają szaroniebieskie i potrzebują.

zatwierdziłeś moją samoświadomość bólem lędźwi
słowa nie mieszczą mi się w ustach, ale zamiast je wypluć, połykam smakując przy tym Twoje ciało.
czy jestem egoistką?
przerażenie chwyta mnie za uśmiech w samych jego kącikach
jestem krzykiem pozbawionym sensu
kaszlem, zapachem, kwintesencją.
fetysz poszukiwania, fetysz leniwego przeciągania w czasie każdej czynności.





4 sty 2011

dobra, to zacznijmy od nowa, skoro dochodzimy już do takiego etapu.
pewnie nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy co się dzieje.
wszystkie najpiękniejsze zwroty świata uderzyły mi do głowy z zawrotną szybkością.
mgła jak mleko wiszące w powietrzu, zaćmienie słońca, potem jego powrót z podwójną mocą.
umiejętność pisania / mówienia odleciała ode mnie bardzo szybko, perspektywa zmieniła kolory, teraz pachnie i smakuje tak słodko, tak brzmi, tak.
zdania nie mają sensu, choć mogłyby mieć, gdybym tylko potrafiła nie przygryzać ich zbyt wcześnie, zbyt chaotycznie połykać, zlizywać niemal.
nie zdarzało mi się to  o d c z u ć.
za jakie grzechy te czary?