deszcz wypala mi dziurę w myśleniu.
skończyła mi się lychee, skończył się earl grey, ale brakuje mi papierosa jeszcze.
ciepło, ufam.
naprawdę.
jeszcze kilka tygodni, puste butelki po winie, puste paczki po papierosach;
zobaczyłeś światło, więc przyszedłeś, zadzwoniłeś i otworzyłam. nie przyszedłeś rozmawiać, nie przyszedłeś się kłócić, nie przeszedłeś prowadzić odwiecznej wojny.
Ty przyszedłeś się kochać.
smakujesz jak sok z białych winogron. spokojny zapach wypełnia moje myśli.
ostatecznie przecież będzie jak zawsze.
.
17 maj 2010
crave Y.
wszystko jest takie ciche podczas tych poranków z Myslovitz albo tych wieczorów z Joy Division.
lubię to miasto, cicho szemrzące samochodami gdzieś za oknem.
nie zajmiesz mnie stukotem obcasów.
pochłonięta zapachem dźwięku, w dżinsach, rozciągniętym swetrze, przemoczonych butach, bez parasola, z zapożyczonym parasolem - będę szukać aż znajdę. może nie będzie to wiara, może tylko uśmiech. może Twój, bo to już jest różnica. naznaczasz.
spakowałam emocjonalną walizkę na dzień przed. rozwaliła się i już nie chce się zamykać.
nie wiem co mnie spotkało. nienawiść? brzydkie i złe słowo.
owiane smrodem wiosennej Wisły, tłuczone szkło, firanka, prześcieradło, sweter, włosy skóra, kropka.
chce mi się tak bardzo palić, że odchodzę od zmysłów i nie wiem co pisze.
moja wola stała się waleczną suką, a ja stoję po drugiej stronie barykady. prędzej pozwoli o sobie zapomnieć niż z siebie skorzystać.
powinnam iść spać, choć nie chcę. ostatnio sypiam po cztery godziny na dwie doby, o ile w ogóle, i to jakimi popołudniami. noce już robią się nudne, ale porankiem wychodzę gdzieś, gdzie powinnam czuć się spokojna.
jednak ten zapach przyprawia mnie o mdłości, cisza piszczy mi w głowie, a czas jest wolny jak nigdy.
jestem jak nowa ja - Ona. szkoda, ze mi się nie podoba. coś czuję, że cieżko nam będzie się polubić.
na spokojnie, lekko industrialnie, z Rojkiem i Beatlesami - żegnam wszystkich gorąco i zakopuje w myslach.
ej, nie mów mi, żebym przestała mysleć. spraw, żeby tak było.
oddam królestwo za paczkę fajek. nikotyna, tyotoń, dym, zapach potrzebne teraz tak okropnie okrutnie bardzo...
lubię to miasto, cicho szemrzące samochodami gdzieś za oknem.
nie zajmiesz mnie stukotem obcasów.
pochłonięta zapachem dźwięku, w dżinsach, rozciągniętym swetrze, przemoczonych butach, bez parasola, z zapożyczonym parasolem - będę szukać aż znajdę. może nie będzie to wiara, może tylko uśmiech. może Twój, bo to już jest różnica. naznaczasz.
spakowałam emocjonalną walizkę na dzień przed. rozwaliła się i już nie chce się zamykać.
nie wiem co mnie spotkało. nienawiść? brzydkie i złe słowo.
owiane smrodem wiosennej Wisły, tłuczone szkło, firanka, prześcieradło, sweter, włosy skóra, kropka.
chce mi się tak bardzo palić, że odchodzę od zmysłów i nie wiem co pisze.
moja wola stała się waleczną suką, a ja stoję po drugiej stronie barykady. prędzej pozwoli o sobie zapomnieć niż z siebie skorzystać.
powinnam iść spać, choć nie chcę. ostatnio sypiam po cztery godziny na dwie doby, o ile w ogóle, i to jakimi popołudniami. noce już robią się nudne, ale porankiem wychodzę gdzieś, gdzie powinnam czuć się spokojna.
jednak ten zapach przyprawia mnie o mdłości, cisza piszczy mi w głowie, a czas jest wolny jak nigdy.
jestem jak nowa ja - Ona. szkoda, ze mi się nie podoba. coś czuję, że cieżko nam będzie się polubić.
na spokojnie, lekko industrialnie, z Rojkiem i Beatlesami - żegnam wszystkich gorąco i zakopuje w myslach.
ej, nie mów mi, żebym przestała mysleć. spraw, żeby tak było.
oddam królestwo za paczkę fajek. nikotyna, tyotoń, dym, zapach potrzebne teraz tak okropnie okrutnie bardzo...
Subskrybuj:
Posty (Atom)