.

.

26 paź 2011

zanurzam głęboko rozgrzane do niebiańskiego stanu oczu

w każdym kąciku coś czego nie ma rzeczywiście
naprawić zepsute
rozczepić zgrudziałe
jasny język błąka się po nieświadomych, ślepych zębach.
teraz mnie nie dotykaj, bo jestem w stanie się zagryźć.
wsadź mi papierosa między wyschnięte wargi. podpal.
w innych wszechświatach bylibyśmy sobie o wiele bliżsi.
rozkochana i kundel.
patrzysz mi prosto w białka.
  zanurzam głęboko rozgrzane do niebiańskiego stanu oczu.  


moja ostatnia miłość kończyła swe imię na "a".

24 paź 2011

uruchomiłam 68% maszyn. wyrabiam ponad normę. a Ty się potykasz, czerpiąc zyski ze swoich błędów.
już prawie biegłam na pocztę, zapakowałam dla Ciebie paczkę, leży na szafce i czeka na lepsze czasy. nagrody należą się tylko zasłużonym (co? nieprawda, okrutna nieprawda).
wiosna? na razie czekam na długą i ciemną zimę, w której zaszyję się jak dziecko, czerpiąć naturalne ciepło 36,6 a czasami w okolicach. naprawdę. "czerpię", nie "cierpię".
dzisiaj rano wpadła na mnie istota chora i marna. przespała pół popołudnia, a teraz robi wieczorne zakupy. magia chemii. czyżby?
przerażamy samych siebie niezdolni do działania. OTWÓRZ OCZY, CHOLERO!  

21 paź 2011

rzucają ostrzami   nie potrafią trafić   nie wiedzą w co rzucać   nawet przestali już krzyczeć.
oczy masz jasne jak górskie kryształy. odbijają się w nich sarny i połacie muraw i kosodrzewiny.
zakrywając swą przezroczystość, z uśmiechem, podążamy w górę wydeptanej ścieżki.
jasność nami rządzi. jest przewodnikiem.
wszystko już wiemy. a przynajmniej tak nam się wydaje.

18 paź 2011

"The very first time we met I was so tongue tied. I'd no idea what might I say. No words emerged on any breath of mine. It was you who took my breath away. I've always arrived at your door and I've been here some thousand times by now. And it's always the same but there's this changing light.The sun pours in when the morning comes and the floor's all gold. And in the middle of the night I might be twice as dark but the sun pours in when the morning comes and the floor's all gold. Take my coat - remove my shell and may all my bones be disolved as well. For behind all bones there's a tongue of flame.
I  y i e l d  t o  y o u r  a l l u r e  a l i v e  a g a i n." 





popatruję na monitor 
WYSŁAĆ? TAK / NIE 
USUNĄĆ NA ZAWSZE? TAK / NIE
zagryzłam sobie wzrok na zawsze, na wieczność. 
jestem chorobliwie zazdrosna o to odbicie, o taki wymiar, takie postrzeganie.
pięć lat temu stałabym z boku wbijając sobie pinezkowe kły w nadgarstek. dopóki oczy by mi nie zaszły mgłą i nie musiałabym odejść, żeby się zwyczajnie, jak dziecko, nie rozryczeć.
teraz podchodzę, rozrywam, ustawiam, deprawuję.. a przy tym uśmiecham od ucha do ucha - pinezki na wierzchu, tym razem nie grożą mi.


czy jest możliwe dać sobie radę z takimi dniami? w takim życiu?
jeśli dzisiaj złamię włosa, jutro odpadnie mi paznokieć, a potem będą lecieć zęby.
podstawowym punktem jest motywacja, ale ciężko o motywację przy braku oparcia. 
na biurku leży prozac. to może ja też się wybiorę do lekarza po jakieś sztuczne uśmiechacze i motywatory? 
z naturalnych z pomocą przychodzi do mnie jedynie mj, przezabawny artefakt, doprawdy. (nadmiar rozmów o HIII..)


pakuję w siebie nadmiar. otulam się ciepło chmurą ciężkich perfum i udaję, że mi się chce. udaję cokolwiek, przede wszystkim przed sobą, bo przecież jestem swoim własnym motorem napędowym, jedynym, który może mnie powstrzymać od mnie samej. 


jestem jeden uchwyt-zachwyt i jakoś wyjdziemy na prostą falowaną.







13 paź 2011

jestem istotą z wygenerowanym w podświadomości kutasem. lubię obrywać po twarzy tak mocno jak walić w podziękowaniu w te dziecinne, śmieszne ryje. ktoś mi kiedyś zgasił peta na skórze, ktoś inny na uczuciach. już nie zapadam się w siebie, nie mam potrzeby obrony, bo przecież najlepszą obroną jest atak. takie proste, zupełnie jak z reklamy.
 jeszcze jedna wojna, która dawno się skończyła, ale okoliczności rozdrapują ją na nowo. w sumie czemu nie, zazwyczaj tak jest.
czwartek trzynastego. a mnie nie bawią już słowa, bawią mnie całe sekwencje z udziwnionym szykiem.


boję się o moją wzrastającą bezradność, zapijaną herbatą.
"-Byłeś tu?
-Będę. Pochowasz mnie na takim cmentarzu. Tu jest antycznie, nie cuchnie śmiercią."

pokłóć się ze mną, nie chcę tego głaskania.
słowa nie rosną w siłę. tylko uderzenia.

jeśli jeszcze nie przestałeś mi się dziwić to zapraszam. przetsań patrzeć, weź udział w tej zabawie. pękające usta, podkrążone oczy, głupie rozmowy telefoniczne od nieznajomych. nie trzeba mieć pięciu par oczu, żeby dostrzec brak godności. potrzeba pięciu osobowości, żeby jej do końca nie utracić.

kiedyś Cię odzyskam, tylko najpierw muszę upaść, żebyś podszedł jak do padliny, bardzo blisko, a ja, ze skumulowaną siłą złapię Cię za kostkę, omotam, nie oddam... nie oddam? ode mnie zawsze jest ucieczka.
tak łatwo zawsze uciekasz, bo zawsze naprawdę Ci na to pozwalam. nie dlatego, że tego chcesz.
kłamię Ci w żywe oczy, zmyślam, fabularyzuję.
tak naprawdę nawet nie wiesz kto sypiał w Twoim łóżku, prawda?

wiesz, że kiedy zasypiasz oczy otwieram i staje się magia?
nigdy mnie nie wyczułeś, zawsze zasypiasz pierwszy, mocno łapiesz się snu, wciskasz się w pościel.

jak bardzo to "kocham Cię" jest rozreklamowane i żałosne.
wyciągnij moją miłość z kosza na brudną bieliznę i powieś w oknie, niech sobie popatrzą na te przetarte koronki. myślą, że przez to wiedzą wiele, ale nawet Ty dobrze wiesz, że nie pokazałeś ty nic znaczącego. kilka sekrecików z technicznej kwestii zza zamkniętych dotąd granic prześcieradła. ale nawet Ty pewne kwestie pozostawiłeś jakby w obawie, że się odkryjesz. więc okłamujesz. okłamujesz mnie, ich, siebie. rzucam Ci na to w odpowiedzi jakąś bajeczką i mogę się przekręcić, tak bardzo mnie zwija ze śmiechu na tym balkonie trzeciego piętra.

kopię Cię piętą w łopatkę, kopnięciem rozespanej ćmy. za karę ogryzasz mi kawałek kolana. bezwstydnie, w zasadzie.

11 paź 2011

nawiedzają mnie wspomnienia, i to w momencie, w ktorym powinna nawiedzac mnie przyszlosc. pewnie to nie przypadek.
ucieklam w strefe niebezpieczna i zdecydowanie nie okrywajaca mnie zadna wartswa ochronna.
w stanie spokojnej ciemnosci latarnie maja kly.





kilkudniowa przerwa od alkoholizacji, tygodniowa od calej reszty.
o tak, bardzo bym chciala.
uciekam od kolejnego qtasa, ktory sie do mnie doczepil.

sypiam na miniaturowej, rozwalającej się kanapce, zwinięta w pozycji embrionalnej.
otworzyłam cudzy balkon, pada deszcz. umyłam cudzą kuchnię.

przed nami spokój i głód na palenie.
niepotrzebne ryzyko.
sceny z życia pozamałżeńskiego, herbata i papierosy (cudze).

budzą mnie dźwięki z ruchliwej drogi obok.
już więcej nie chcę wracać do domu.

8 paź 2011