.

.

16 lis 2010

posterotyzm.
jestem tylko parą dłoni, oczu, warg.
z jasnej mocy powstałam, więc jaki sens miałoby pozostawanie w niej.
wierzę, że mogę wymysleć przyszlość. w końcu każdy dzień jest dokladnie taki sam.
nie uznaję czarnych peleryn, choć bywa, że słyszę głosy zmarłych ludzi.
próbowałam smakować zarówno czystości jak i rozpusty. zawieszałam zasłony w oknach chroniąc się przed nocą, świtem stawałam nago w oknie i paląc papierosa patrzyłam na ludzki pośpiech i inne tego typu choroby. bywało, że wierzyłam we własną nieśmiertelność.
nie pamiętam pierwszych słów. dziecięcym oddechem zdmuchiwałam kurz pokrywający maszynę do pisania. 
pamiętam jedyną zieleń cudzych miast. zawsze mieszkałeś gdzieś indziej. wsiadałam w pociąg wierząc, że dworzec na ktorym wysiądę będzie tym właściwym.
tylko dwa razy odnalazłam wyczekujące mnie spragnione oczy. 
spragnione oczy to potężna przynęta. działa na mnie tak jak na innych działają czułe słówka, a na jeszcze innych poranna działka heroiny.
zdarzało mi się wierzyć w inne spragnione oczy. rozczarowanie nie bywało nawet bolesne, to po prostu było naturalne i przewidywalne. nie spotkałam powtórnej czystości, bo choć zbrudzić można się wielokrotnie, to wrócić do początku nie można już nigdy.
już nigdy - cóż za patos, co za banał. słowne ograniczenia nie mające wiele związku z rzeczywistością, z tym w co tak naprawdę wierzę i czemu ufam.
wielokrotnie stawałam nad miską pełną złota, ale były to wtórne wymiociny, złoto z recyklingu, jedyne, co świat mógł mi ofiarować.
dla niektórych Mężczyźni bywają zabawkami lub narzędziami. pozostałe sa naiwne.
naiwność, słabość, wada, skaza. 
patrzę na gówno pokrywające planetę i zastanawiam się jakie znaczenie ma w tym wszystkim wypełniony endorfinami smak ludzkiej śliny.
nie pogrążam się w smutku, jedynie w sarkastycznym śmiechu. taka matnia.
"wolne?" juz nie odpowiadam "zajęte". zdejmuję kurtkeęz siedzenia obok i pozwalam sobie na odrobinę komedii. bo kim są ludzie jeśli nie marnymi aktorami. znów te fałszywie spragnione spojrzenie. rozgryzam wargę i z uśmiechem pokazuję towarzyszowi zakrawione usta dostrzegając kątem oka jak przełyka ślinę, zaciska dłonie, rozsuwa kolana. wybucham wewnętrznym śmiechem i pozwalam mu postawić mi kolejne piwo. z czystej ciekawości spoglądam na jego lewą dłoń. nie widzę obrączki ani śladu po niej, ale cały epatuje kobietą - nie kobietami. nie pozwalam mu nawet na dotknięcie dłoni gdy odchodzę.
sama odprowadzam się do wyjścia i spaceruję po zamglonych ulicach.
nie bywam smutna ani wesoła. może po prostu jestem szalona. 
sypiam spokojnie, bo zawsze ze mną jesteś gdy zasypiam. wiem to, bo moja głowa faluje poddawana oddechowi i Twojej unoszącej się klatce piersiowej. w środku tej klatki ukrywa się całe Twoje uzależnienie. zadymione płuca, spragnione serce. 
zamykam oczy, pozwalam Ci się zahipnotyzować.
wszystkie bóle mijają wsród nocnych smaków. pachniesz w moich snach, to w nich lubię najbardziej.
zabawne jest znać dobrze coś, czego się nigdy naprawdę nie doświadczyło.
kiedyś się upiję i Ci to wykrzyczę. 
a krzyczeć będę szeptem.