.

.

28 maj 2011

znowu zasypiam. znowu potrafię się budzić. uwierz.
miałabym wszystko gdybym tylko potrafiła wyleczyć się z tego masochistycznego strachobólu.
chciałabym wyśpiewywać to poranne dance me to the end of love z prawdą na ustach. 


przy Tobie jestem bardziej Kobietą, mam własne fanaberie. rzuciłam w Ciebie świecznikiem, skończyło się siedmioma szwami. 






męczę sąsiadów głębokimi basami. tańczę w burzy.
podoba mi się teraz.

chcę więcej. albo nie czuć wreszcie nic. 

18 maj 2011

PIERWSZY ETAP CHOROBY - PRZEPISANIE LEKÓW.

medycyna jeszcze nie wie o moim istnieniu, ale jestem. i siedzę w tym ciele. 
zapiski na prośbę lekarza (cóż za durnota), a, że nie lubie zeszytów, to jestem. 
[podrapał mnie Kot, krwawię na klawiaturę.]
dobrze wiesz, że wiem, kim jesteś. równie dobrze mogłabym to przekopiować i wysłać prosto do Ciebie. 
ale nie mogę. w raju chyba nie mają e-maila. ale za to Ty masz. i Ty też. nie chce mi się kopiować, i tak wszyscy walicie sobie konia nad moim życiem. kropka w kropkę tacy sami. mechaniczni, wasza sperma smakuje jak ołów, wasze języki zachowują się jak ryby wyciągnięte z wody. 
mój lekarz też jest mężczyzną, więc serdecznie go pozdrawiam. nie jest stary, ale widać, że ma doświadczenie. dlatego też zdziwiło mnie, że nie umie powiedzieć mi o mnie nic, czego sama bym nie wiedziała, w dodatku chce mnie obserwować, jak małpę w zoo, bo jeszcze nie umie niczego sprecyzować. dobrze, że jestem dorosła. inaczej pewnie nakazał by mojej mamie pochować wszystkie ostre narzędzia w domu i przeszukać mój pokój w poszukiwaniu śladów ćpania. a ona by to zrobiła. jakb co najmniej miało mi pomóc.
więc póki co siedzę sobie przed komputerem, z wódką przy boku i stukam. z dziką satysfacją patrzę na szufladę, w której schowałam nadchodzącą kolorową noc. uśmiecham się do Niej. obie jesteśmy piękne. 


chcesz poznać moją chorobę, Doktorku? chciałabym Ci cokolwiek przybliżyć i powiedzieć kiedy się zaczęła. nie wiem. może wtedy kiedy po raz pierwszy sięgnęłam po żyletkę. może kiedy po raz pierwszy zaćpałam. może kiedy On umarł. może kiedy poroniłam. nie wiem. 
znasz Kielce? nigdy nie podobało mi się to miasto, ale niewiele właściwie widziałam. dworzec pkp (pięknie kurwa, pięknie) i trochę widoków z autobusu. w sumie nic nie pamiętam, byłam zbyt zajęta Nim. kochałeś kiedyś, Doktorku? patrzyłeś na kogoś i tak kochałeś, że aż bolało? to był mój pierwszy raz. jak w galerii zapachów, ten pierwszy, najwyższa półka po lewej stronie. nic nie poradzę na to jak krótkie to było, mogę tylko cieszyć się, że tak intensywne. jeśli kochałeś wyobraź sobie utratę absolutną. śmierć. nie ma, koniec, pustka. 
był jedynym mężczyzną, który zapytał mnie czy chciałabym mieć z Nim dzieci. był bezpłodny.


potem chorowałam. całe 19 miesięcy. 
ratuj mnie, Doktorku. nie chcę powtórki, a już się zaczęło. wystarczyło mi te kilka miesięcy teraz, przewartościowanie wszystkiego, zaleczone rany, na których zaczął pojawiać się nowy ból, kochałam Go tak, że aż bolało, znów. stało się, choć nie wierzyłam. 
uciekło, w najokrutniejszy sposób. zamienione w nienawiść wytworzyło agresję, autoagresję również. chcesz zobaczyć moje prawo udo? 
pytasz o to? tak, to litera.
i poroniłam. znowu utrata wszystkiego i śmierć. 
i znowu się zaczyna. znowu. chcesz znać szczegóły? chcesz specyfikacje? 
czytałam, nie znalazłam. jakbym była pocięta i każda część mojej choroby była wyrwana z innej. nie wiem, może nie istnieję. może mnie nie ma, może to wymysł.
pokaże Ci Maj.
4
jestem w dziurze. dziura się otwiera ukazując swe bogactwa. korzystam z nich, jestem pełniejszym o pustkę istnieniem. zapisuję swe zeszyty, skanuję je i korzystam z nich - są wypełnione ćpaniem, wierszami, myślami, pretensjami - przede wszystkim. 
poznaję ludzi. pijanych, na fazie, nieważne. bogactwo pustki. dotyka mnie, wypełnia, wchodzę w to. wiem wszytsko, rysuję wykresy pojawiajace się w mojej głowie. 
9
Pękały mi oczy. Nie było nic piękniejszego poza tą świadomością, że już się obudził i czuwa. Wszystkie problemy nagle zostały zapomniane, jakbym wszystkim wybaczyła, wybaczyła sobie, i rozpoczęła na nowo. Zanim zdałam sobie z tego sprawę korzystałam z tego wrażenia. Całą dobę.
Leżał obok z przymrużonymi oczami. Marzyciel, wpół uśmiechnięty do moich na jego ciele dłoni. 
Od wizyty w szpitalu przestałam poprawnie kontaktować. Albo zaczęłam, nie wiem. Ale tak jest lepiej. Te leki mnie wyczyszczają, robią ze mnie lepszą osobę. Nawet jesli nie jestem jeszcze w stanie żyć w społeczeństwie, to na pewno mogę w zgodzie z samą sobą.
Siatki założone w oknach pozwalają mi spać oddychając pełną piersią, a z drugiej strony gdy przesadzę ze środkami powstrzymują mnie przed chęcią wyskoczenia. No tak, takie chwile jeszcze się zdarzają. I wtedy zazwyczaj nie myślę o Nim. On mnie już nie interesuje jako obiekt uczucia, a wtedy gdy przesadzę w ogóle zostaje ze mnie wymazany (to cudowne uczucie, do którego chęć powrotu nakazuje mi znów przesadzać), raczej myślę o dziecku, które miało być, ale którego nie ma. To dziwne, że takie wydarzenie dopiero powoduje ranę kłutą serca. Co jest następstwem - rany cięte uda. 
Wracając - te noce, kiedy leżymy są takie spokojne. Bezproblemowe. Myślę, ze gdybym Go kochała to właśnie za to.
Ale potrzebuję przerwy. Jeśli chcesz sklejać moje serce to poczekaj, aż do jasnej cholery wyschnie klej. A potem musi znowu zacząć bić. Obawiam się jednak, że tak samo może bić teraz już tylko dla dziecka. Jestem totalną wariatką. Wysiaduję na placach zabaw godzinami obserwując dzieciaki i ich rodziców. Nie wiem po co. Po prostu patrzę. Z oddalenia, żeby mnie nie karcili za palenie papierosów. Nie jestem wtedy sobą. Lubię nie być sobą. Nie bycie mną jest lepsze.
Potem przychodzę do Niego. Ma ciepłe, rozespane jeszcze ciało. Zapala świece, nalewa wino. Wypijam tylko odrobinę, nie potrzebuję wiele by się wstawić, a więcej mogłoby spowodować, że zemdleję. Zresztą - chcę tylko poczuć smak. Uwertura do Jego ciała.


Despite this cruel world.
You suprisde me just how perfect you are.


Przychodzą do mnie. Ciepłe, rozedgrane. 
Czy tylko On ma pojęcie co się ze mną dzieje? Dlaczego nie bije mnie po twarzy gdy skacze do Niego z pięściami, naćpana oskarżając Go o wszystko? Dlaczego mnie przytula a potem wsadza pod ciepły strumień wody? Dlaczego przełącza kanał gdy na ekranie telewizora ukaże się rekin? Skąd wie, że dolewam zimnej wody do herbaty? Jak się domyślił, że wolę spać z lewej strony łożka? I dlaczego zawsze otwiera okno? Czy wyczytał z moich oczu, że dźwięk deszczu mnie podnieca? Dlaczego przygotowuje mi na śniadanie ulubioną miksturę zmieszanych dwóch soków? I podpala mi papierosa, każdego. 


Znowu zaczęłam słuchać Halou. Nie wiem już czy to oznaka zakochania czy obłąkania, ale powiedzmy, że dwa w jednym. Zawsze to samo.
I stąd ta wizja. To pół roku było czarną dziurą w moim życiu, chwilą utratą świadomości. Może tego potrzebowałam, na pewno niefortunnie chciałam. 
Nie wiem co może być piękniejszego od tej swiadomej czystości, którą w sobie teraz mam. W sobie lub na sobie. Nagie spacery w deszczu i przy księżycu. Spacery po ciele. 


Przy
When I rich beyond myself.
Nie ma piękniejszych spacerów. Są tylko te przy sobie nawzajem i te przećpane w samotności. Szerokie źrenice i loty nad całym miastem. W lekkim chłodzie nocy. I wszystko należy do mnie. Całe to przećpane miasto, cały ten przerażony świat. Miliony oczu utkwione w gwiazdach i ja. 
Wiolonczela, chłód pocałunków o świcie, budzących mnie z transu. Transu, nie snu. Chłód pocałunków omiatających podbrzusze.
Nie chcę się budzić. Chcę trwać. 
Najsłodsze pocałunki na świecie. Odkrywamy je wzajemnie. 
Zawsze się trochę tego bałam, ale to piękne. 
Nocny patrol czuwa
Kroczy ochoczo
Zagląda do okien
Rozgląda się wokół
Wszystko w porządku
Więc od początku
Tam gdzie latarnie
Gdzie świateł blask.


Kochanie, to nie iluzja. To ja. Udawałam zdrową, by na kilka sekund stać się matką. Do końca życia lub też choroby będę opłakiwać ten utracony płód. Nie ojca. On był niewart niczego. 
Całego uczucia, które ze mnie w jego stronę kiedykolwiek wypłynęło. Kilka miesięcy żywego, słodkiego oszustwa.
(Zapomnę Cię, jeżeli chcesz, 
Jeżeli chcesz zapomnij też.
Nie będę szukał, nie będę pukał,
nie będę dzwonił, nie będę bronił Ci czegokolwiek.
Tak wierzę Ci, rozumiem że któś inny jest, skończyło się,
nie krzyczę: patrz, zachowam twarz.
Mam taki luz, wierz, pójdę już,
pójdę gdziekolwiek.
Powiedz mi tylko czemu w Twych oczach z łez się malują czarne witraże?
Co Cię tak boli skoro nie kochasz? Jaki się w Tobie zrywa sen?
Jakie sie w Tobie budzą pejzaże? 
Skąd tyle ciepła w gotyckich oknach?
Tysiąc portetów na Twojej twarzy.
Co Cię tak boli skoro nie, skoro już mnie nie kochasz.
I jeszcze to powiem Ci, naprawdę chciałem z Tobą być,
lecz teraz wiem, kochałem źle.
Tak sądzisz? Cóż, wiesz pójdę już,
pójdę gdziekolwiek.
A jesli kiedyś najdą Cię myśli by wrócić powiem: nie,
nie będę grał, nie będę chciał,
pamiętaj, że nie znajdziesz mnie,
będę gdziekolwiek.
Powiedz mi tylko czemu w Twych oczach z łez się malują czarne witraże?
Co Cię tak boli skoro nie kochasz? Jaki się w Tobie zrywa sen?
Powiedz mi tylko dlaczego płaczesz za każdym razem kiedy uciekasz,
przecież wiesz dobrze, że Ci wybaczę.
Przecież wiesz, przecież dobrze wiesz,
przecież wiesz
Wiesz, że czekam.)
No kurwa. Mogłabym tak zaśpiewać jakiś czas temu, nie teraz. Teraz nie. Do połowy, może.


Poza tym, Kochanie.
Nie chciej znać prawdy, nigdy. Zabijaj. 
Kwadrans po północy.
Zabijaj zabij teraz. Niech nie istnieje. Kilka razy i po krzyku. Nie ma. 
Umarł w Tobie, a więc umarł naprawdę. Nic już nie ma i nie będzie.
Miłość to oszustwo, to iluzj,a.
Możemy się pieprzyć jak króliki. Możemy chodzić za rączkę. Możemy śmiać się do łez. 
Jeśli kiedy Cię pokocham to ucieknę. Ucieknę, kochanie. Bo nie mogę sobie znowu na to pozwolić.


Leżał obok oddychając spokojnie jak przez sen, ale ja wiedziałam, że juz czuwa. Czuwa nad moim odchodzącym powoli transem. Nad moimi iluzjami w myślach. 
Zaraz mnie pocałuje i zaniesie do łazienki, umyje mi plecy i zapyta o czym myślałam w trakcie. 
"O gwiazdach" odpowiem, wcale nie kłamiąc.
Bo ja nie umiem kłamać. Boję się nawet mniej niż brzydzę. 
Za to mogę być wdzięczna, Q. A raczej wszyscy ludzie, których dzięki temu doświadczeniu nie okłamię.


Przede mną kilka słodkich miesięcy. Potem będę bardziej gryzła i kopała niż całowała i przytulała. Efekt życia.
I forgot that I must see so many beautiful things.
Życie jest tak samo piękne jak śmierdzące. Teraz wszystko wywołuje u mnie wymioty. Od zapachu spalin po kawę. Spędzam dni czytając i pisząc, noce dotykając go i ćpając. 
Jeszcze kilka miesięcy. I zobaczysz. Będę bardziej zdrowa lub bardziej chora. Poznasz we mnie różnicę.
("Chujnia hartuje" R.)
Zapewnioną mi największą chujnię w historii. Naprawdę, na przekór wszystkim, próbuję wyjść z twarzą. Za względu na to nie chowam jej w poduszkę, nie zasłaniam się męskim torsem i wszędzie chodzę sama. Wysoko unoszę brodę. Chowam ręce w kieszeni, bo trzęsą się tak, że pewnie wyglądam jak na delirce. 
Powróciłam do bardzo stergo VACa, sięgnęłam po niego jak po najpiękniejszy lek i narkotyk w jednym. Efekt łączenia - znakomity. Godziny spędzone w łóżku - słodkie jak poziomki. U siebie czy u Ciebie, juz nie pamiętam. Nieważne. Moje ubrania pachną trochę Tobą, trochę mną. Na szczęście nie pamiętam już Jego zapachu. Ukrywa się tylko w moich perfumach z tamtych miesięcy. I szamponu, którego już nie chcę używać.


Czytam Kępińskiego i odnajduję tam trochę siebie. 
" Demonizacja jest odwrotnością idealizacji - tu przedmiot uczucia jest symbolem cielesności, rozpętania zmysłów, złych sił itp. Jego moc przyciągania jest tak wielka, że nie można jej nie ulec, wszelki opór jest bezskuteczny, jest się pod działaniem magicznego uroku. Budzi on lęk, narasta świadomość, że idzie się do własnej zguby, ale jednocześnie pragnie się spalenia w ogniu miłosnego szału. Podobnie jak w idealizacji, przedmiotem uczucia może być dowolna osoba realna lub fikcyjna. (...) Ambiwalencja jest zjawiskiem normalnym w uczuciach erotycznych."
Znajdę sobie lekarza, on przepisze mi leki. Byleby mnie nie zamknęli, muszę się trochę podszkolić, choć możliwe, że nie ma wcale takiej potrzeby. Ale kto wie, nie będę ryzykować. 


Będzie lepiej. Zabawniej. Na granicy szaleństwa. Ryzyko, powiesz. Być może. Głupota? Na pewno. Nie większa niż to co się i tak dzieje dookoła bez mojego udziału. Chcę tego mniejbardziej niż siebie samej, bo właśnie tyle jestem warta ile to co z siebie wyciągam. Taka introwertyczka (no, tak, miejcie sobie to mylne wrazenie, to, że lubię gadac nie znaczy że to jest wszystko i że jest prawdziwe) jak ja nie wyciąga wiele z siebie dla innych, mogłaby, ale już nie. Nie mam dla kogo, zostałam sobie sama. Więc zaplanowałam sobie wakacje. Wakacje na przemyślenie sobie całego życia, niezbędne podróże i załatwienie wszystkich potrzebnych spraw. Sporo tego, ale te cztery miesiące powinny w zupełności wystarczyć. Prawda? 
Punkt pierwszy powinien być najgorszy i najmniej przyjemny, ale od czego jest odpoczynek w formie obcowania z drugim ciałem. Twoim ciałem.
Ta pociągająca blada chłodna chudość, w którą mogę uciec od krzyków i autoagresji jest kojąca. 
To wszystko jest takie kojące, bezproblemowe. 
Nie ma większego geniuszu poza to. Moja własna wewnętrzna rewolucja.
Nie wiedziałam, ze potrafię stać na zewnątrz tych wszystkich wydarzeń, spojrzeć na siebie z boku. Ujrzeć małe, rozedrgnane, bezsilne, wyniszczające się stworzenie, któremu możnaby garściami włosy z głowy wyrywać, a skórę miało koloru tynku. 
Nie potrafię, nie mogę wygrać z chorobą, która jak rak rozprzestrzenia się w mojej głowie. Mogę tylko postarać się wyciąc znaczną jej część z głowy, wygrzebać łyżeczką do lodów. Jego.
Sam zadbał o to by się nie rozprzestrzeniać, więc pozostała część mózgu nie została zarażona. Ty zaś zadbałeś o resztę, dając mi znów poczucie bezpieczeństwa, oparcie, bliskość, ciepło. Tak bezinteresowne, że aż mi przeszkadzało. Tak, to moja wina, że postanowiłam Cię wykorzystać, bo było dobrze. 
Love is like a sin, my love
For the ones that feels it the most
Look at her with her smile like a flame
She will love you like a fly will never love you again.
Ej, pamiętasz jak tak na Ciebie patrzyłam? Musialeś to tak odebrać. Rozbierałam Cię w myślach nie odrywając wzroku od Twoich bajkowych tęczówek, musiało to tak wyglądać. Drapałam Cię po karku, usilnie walcząc z chęcią pociągnięcia Cię za włosy i przyciągnięcia do siebie choćby na siłę. Nie, nie choćby, ale właśnie na siłę. Pragnęłam Cię zgwałcić, pamiętasz, tak to się zaczęło. Nie było niewinne, było gwałtowne i dzikie. Pół minuty potem śmiałam się zrozumiawszy, że wszystko jest prostsze. Prawdopodobnie leżeliśmy już wtedy na sobie.
Wiem dlaczego wcześniej się tak broniłam, Ty też wiesz. Jednak uwierz, że ucieknę, gdy Cię pokocham. Nie mogę pozwolić by to się stało. Nie chcę patrzeć jak odchodzisz, sama odejdę tym razem. Nie pozwolę Ci wcześniej zginąć czy wyjechać. Nie będzie tego znowu. To chyba logiczne. 
Powiesz, że się Tobą bawię - w porządku. Możesz to tak nazwać. Dla mnie jesteś raczej terapią, formą leczenia, planszą ćwiczeń. Dobrze wiesz, że pomożesz mi zniszczyć się doszczętnie, a potem odwykować. Kiedy będzie już dobrze najprawdopodobniej spojrzę na Ciebie z pogardą i albo ucieknę od razu, albo właśnie dopiero zacznę się bawić, jeszcze przez jakiś czas to ciągnąc, niepozornie grzecznie.
Masz pretensje do mnie, że nie chcę Cię pokochać? Miej do Niego. Miej do Pana Boga. Ale nie do mnie. Człowiek kierujący się własnym dobrem i zabezpieczający się na zaś znający koleje losu - to logiczne. Wyżarto ze mnie naiwność. 
I tak jutro do Ciebie przyjdę. I pojutrze też. Będę pożerać Twoje ciało, będziemy rozmawiać o czymkolwiek, będę czuła jak mocno biję Ci serce kiedy mówię, że lubię po prostu z Tobą leżeć. Będę miała wyrzuty sumienia.
Ale już nie budzę się z innym mężczyzną na ustach niż Ty. Z innym mężczyzną w ramionach, w sobie, w głowie. Nie, tylko z Tobą.
Dziękuję. 


---


Myliłam się, bo coraz częściej budzę się jednak z Nim. On mnie prześladuje, bo nie potrafię go z siebie wydłubać. Marnotrawny mężczyzna, ojciec mojego nienarodzonego dziecka. Nie brzmi to dobrze. Nic dzisiaj w moich ustach nie brzmi dobrze. Muszę brzmieć jak wariatka, którą nota bene jestem, więc to wszytsko jest swoim następstwem, wszystko jest logiczne, układa się w całość.
Moja obsesja dotyczy czegoś, czego tak po prostu chciałam się pozbyć. Gdy chciałam łapać było już za późno, umarło - w Nim, nie we mnie. I to jest źrodłem całego problemu. 
Nienawiść, skrajna. Tego chciałam uniknąć, ale wplątałam się w to na stałe. Nic nie pomaga, może trochę leki. Trochę przestaję bać się siebie kiedy nie boję się niczego, przede wszystkim nie boję się przechodzenia przez granice. Oczywiście te, które sama sobie ustawiłam. Łożko - pokój - mieszkanie - tłum ludzi. Bez alkoholu a z narastającym stanem depresyjno lękowym to jest trudniejsze niż skok z pietnastego piętra. To nagle wydaje się być takie proste.


Oprócz tego nic takie nie jest. Łyżeczka na dzień po jest cięższa niz tona, spalający się papieros syczy jak spadający samolot. Nagle wszystkie szanse i nadzieje wybuchają mi w głowie i jest kosmos. 




11
cześć, jestem Pola, mam 19 lat, od dwóch dni nie piję i nie ćpam, ale wcale nie planuję kontynuować odwyku. nie tnę się od dwóch tygodni. oraz jestem na odwyku uczuciowym. poza tym od tygodnia z mężczyzną, którego tylko pragnę, i po pięciu z mężczyzną, którego kocham, a którego już przy mnie nie ma, bo mnie oszukał. nadużywam herbaty, nikotyny oraz alkoholu. nie piję kawy, nie jadę po kanałach. zbieram śmieci zwane pamiątkami. jestem jeszcze uzależniona od muzyki, ale to brzmi tak banalnie, że gdyby nie było prawdą to bym sobie odpuściła. jestem osobą smutną i niewykształconą odpowiednio. mało rzeczy w życiu zaczynam, jeszcze mniej kończę. lubię żyletki, ale zawsze wolałam nożyczki. kocham siebie tak samo jak nienawidzę. lubię, gdy basy grają mi w żołądku, więc często bywam w klubach. poza tym tam można pograć na mężczyznach, a jak wiadomo są moimi ulubionymi instrumentami. wiele czasu spędzam na pisaniu listów i książki, która nie ma początku i końca, i której nigdy nie przestanę pisać. 


---


wpadam do Jego mieszkania rano, drzwi otwiera mi zawsze rozespany współlokator. z rozwianym, nieuczesanym włosem wpuszcza mnie do środka i czesząc ręką swoje nieposłuszne kołtuny rzuca żarcik "może mnie też byś ogoliła na łyso? byłoby praktyczniej i ... wygodniej". uśmiecham się do tego zielonookiego stwora na chwilę zamyślając się i wyobrażając sobie jak by wyglądał bez włosów... skręcam na prawo, otwieram drzwi bez pukania, owiewa mnie świeży podmuch wiatru z kierunku otwartych wszystkich okien. lubimy spać przy świeżym powietrzu, to nas łączy. A. śpi jeszcze, plecami skierowanymi do mnie, nagimi plecami. staję po cichu przy jego ogromnym materacu, zsuwam z siebie buty, rajstopy, sweter i wsuwam się pod koc. całuję ciepły kark i już czuję, że się obudził. pozbywając mnie sukienki i bielizny zaczyna się ze mną witać. nie wiem od kiedy, ale zaczęłam lubić poranki. potem robi herbatę skupiony, jakby od ilości ziarenek cukru zależało wszystko. 
potem opowiada mi o tym, że śnił mu się Paryż, który oboje znamy tylko z książek i filmów. mówi o tym, że kiedyś pojedziemy. "na ile?" pytam. "może na zawsze", nie wiem czy żartuje, trudno to u niego wychwycić. nie lubię gdy mówi o przyszłości, bo nie wiem czy możemy ją ze sobą wiązać. 
"przyniosłam Ci Pachnidło i soundtrack. jak wcześniej posłuchasz płyty to film Cię bardziej zachwyci. ale musisz to zrobić w samotności.". 
potem zapadam na długo z zadumę. dlaczego dzielę się z Nim swoim życiem, swoimi zachwytami, swoimi odkryciami? przecież gdybym Go nie chciała to bym Mu tego nie pokazywała. w sumie nie wiem na ile to prawda, na ile po prostu moje dziwaczne wymysły.


"czemu przestałaś pisać?" pyta, nawiązując do wcześniejszej rozmowy.
bo życie przestało mi dawać odpowiednią ilość emocji? nie, tych miałam aż nadto. bo nie miałam czasu? tak byłoby najprościej, ale On wie, że czasu to ja miałam aż nadto. bo nie miałam ochoty? bo nie czułam potrzeby? 
"bo umysł miałam zbyt zajęty sobą, żeby móc myśleć o czymś innym". odpowiadam w końcu, gryząc się pod koniec w język. wiem, że będzie zazdrosny, wiem, że odkryje jaka jest prawda, że wyczyta to z moich oczu i znowu bedzie Go bolało, ale nic nie powie. że przy Nim nie mogłam pisać, bo miłość wypełniała wszystko, a przy Nim nagle mogę. 
"poza tym znowu zaczęłam ćpać, a to chyba jednak ma coś do rzeczy" dodaję. mam nadzieję, że zrozumie. właściwie nie wiem czy chciałabym, żeby łykał kłamstwa. choć to akurat nie było kłamstwo. to na pewno też ma coś do rzeczy, może nawet więcej niż tamto. odkąd znalazłam u Niego szufladę pełną łakoci zaśmiewamy się z tego czasami. a nawet dwa razy zrobiliśmy to razem. najpierw trochę przesadziłam i wtedy właśnie udowodnił jak bardzo mu zależy. byłam w stanie rozwalić cały Jego pokój, byłam w takim stanie furii, zaczęłam bełkotać rzeczy, które musiały Go boleć. trzymał mnie, ocierał ze mnie łzy, a na koniec, gdy sam już był w stanie zaniósł mnie do łazienki, rozebrał i umył, jak dziecka. bez słów.
a potem uśmiechnął się do mnie jakby nic się nie stało i zrobił mi herbatę. kilka dni później powtórzyliśmy to. i tym razem było pięknie. na balkonie, ja, On, materac, deszcz, papierosy, niebo, noc, dotyk. chciałam przez moment stać się głupia niż kiedykolwiek i mówić o miłości. nie wiem co mnie powstrzymało, ale cieszę się, że tak się stało. to by dopiero było kłamstwo.


"o czym myslisz?" pyta, szukając w moim zamyślonym wzroku jakichś śladów niedomytej przeszłości. "o ćpaniu".


a potem, jak gdyby nigdy nic, pyta mnie "znasz to uczucie, że kochasz tak bardzo, że aż boli?". stoi plecami do mnie, twarzą do okna. łykam łzy, muszę powiedzieć "znam.". 
po kilku minutach ciszy przychodzi do mnie i ogląda miejsca naruszonej tkanki. pyta o to jak się czuję i czy jeszcze muszę się znieczulać. odpowiedź "czasami" wydaje mi się najbardziej odpowiednia, więc pada. rozmawiamy jak wiolonczela z fortapianem. kilka rozstrojonych strun spod tak często używanych klawiszy i wolno działające stawy przy palcowaniu, zbyt powolny smyczek. ból, który się wyślizguje. 
nie chce Ci go zadawać, więc tu jestem. i jestem tu, bo tak naprawdę Cię potrzebuję. przyzwyczaiłam się do tego. korzystam z Ciebie, nie nie wykorzystuję Cię. zalewasz mnie oceanem spokoju. fale burzą się zazwyczaj poza ścianami Twojego mieszkania. 
nie widzisz już w moich oczach strachu, prawda? ja w Twoich często, ale Ty w moich nie. to dobrze. widzisz? potrafię zakryć sie hardością, to mi zawsze dobrze wychodziło. nauczyłam się tego dwa lata temu i od tamtej pory niestety często muszę korzystać. teraz nawet chyba bardziej niż wtedy. 








rzyganie o poranku i żarciki matki czy przypadkiem nie jestem w ciąży. zabawne, cholera, zabawne. 
opowiedz wszystkim o sobie. mam na imię, mam lat, mieszkam w, lubię.
geniusz mieszka w statystykach.
diabeł ukrywa się w szczegółach. 
a we mnie gotuje się krew. 


" to co sobie robisz ma nazwę." nie wiem czy chciałam usłyszeć te słowa. 


no, przepraszam. nie wiedziałam co zrobić. więc w to uciekłam. wtedy wydawało mi się to oczywiste, poza tym było najprostsztym rozwiązaniem. 
nie wiem czy to widać, ale odkąd go nie ma ubyło mi pięć kilo. jeśli to cud umartwiania się to chyba zacznę tak na stałe. psychikę już i tak mam zjebaną. doszczętnie.


[ jedziemy do Płocka? jasne, spoko. wiesz, mam dziwne wspomnienia związane z tym miastem. ale może jak nie będzie padał śnieg to mi się nie uruchomią. 
znowu to miasto. 
może się nie uduszę. ]


why am I create just to be swallow? 


widziałeś kiedyś swoją bladą twarz o poranku? wyglądasz jak trup z tymi wystającymi koścmi policzkowymi i cieniami pod oczami.
troszkę Cię zniszczyłam, wiem. taka jestem. gdzie wchodzę albo rujnuję albo jestem rujnowana. w Twoim przypadku poszłam na kompromis i zniszczyłam nas oboje. 
maschinerie. 
lubię swoje męczarnie co dobę. byleby zakrzyżykować kolejny numerek na kalendarzu.
czasami tylko uderza mnie jeszcze przeszłość. wtedy wymiotuję, bo już nie mam czym płakać. poza tym cały żal już mam tylko w żołądku. zmieszane leki i działa jak powinno. 


ej, mam Cię. uwierz, mam Cię w sobie. pachniesz tytoniem.
czemu boisz się strzelać do nieznajomych. nie zastrzeliłbyś obcego, który ingeruje w Twoje życie? ja zrobiłabym to bez wahania. dlatego muszę kupić broń.
zabić kogoś, choćby dla zabawy. czywiście musiałby sobie zasłużyć. ale ja już mam takich kilka na liście. nietrudno mi zrobić krzywdę. jestem jak spróchniała lalka, ktorą dotkniesz za mocno i zaczyna się sypać. ale nie spodziewasz się, że za plecami chowa gnata. jeden strzał w środek głowy? nie. wsadziłabym im go głęboko w usta, żeby zobaczyć jak komicznie wyglądają z tym strachem w oczach. "shut up and swallow" ostatni szept i dziurawa potylica, mózg na ścianie. sama słodycz. 
nawet nie wiesz jak bardzo bardzo bardzo często mi się to śni. kiedy opowiem o tym mojemu psychiatrze to zawiną mnie w kaftan i więcej nie zobaczę mamusi. bez sensu. 


za kilka dni poprawię tatuaż. potrzebuję 5,80 i wiem, że sie nie powstrzymam. po prostu sięgnę do szuflady. jeszcze ten szalony pomysł z atramentem (nie, nie, nie, muszę pochować to gdzieś, żeby przypadkiem sobie tego nie zrobić).
będzie głębszy, świeższy, większa rana do zagojenia się. wyraźniejsza blizna. cudo.
mała literka na prawym udzie.
pokochałeś mnie z nią. pokochałes mnie z Nim we mnie. jakie to urocze, kuuurwa. 
kiedo go już zabiję pojdę na jego pogrzeb i wreszcie będę mogła znowu płakać. 


jedno z nas umiera naprawdę i to zawsze będę ja. 
znowu magiczna godzina, 04:46. wpadam.
utopiłeś się kiedyś w kubku z herbatą? mi się coraz częściej zdarza. moje łzy na Twoim karku - norma, Kochanie. cieszę się, że się przyzwyczajasz. 
"najtrudniej jest gdy jeszcze ciepła od Twych dłoni ścigam dzień." 
czemu moja skóra nie stygnie od miesięcy?


16
inaczej teraz patrzę na kobiety w ciąży i małe dzieci. powiedziałam o tym mojemu lekarzowi, zapisał mi jakieś leki. zdarza mi się o tym nie myśleć albo wyobrażać sobie, że jestem szczęśliwa, że to się nigdy nie zdarzyło. non stop jednak spotykam się z chęcią innego zakończenia tego. widzę złość mojej matki i łzy. widzę siebie. widzę to. 
a najgorsze jest to, że naprawdę tego chcę. 




teraz zawsze, tylko będzie płacz i zgrzytanie zębów. nie ma niczego. ze spokojem, wśród tej pieprzonej zieleni. z basem w słuchawkach i rękach pośrod traw, umierałam po raz pierwszy. moje zęby wystawione w szalonym smiechu do nieba. słonce, w które wpatrywałam się tak dlugo, ze mogłabym oślepnac, gdyby dalej pozwolili mi Cię dotykać.
mial racje, jestem szmata. oddam sie za najmniejszy gest czulosci, za calowanie kolan. 
a life all mine. 
dlatego gram różnorodnie. potrafię umierać codzienne rano, gdy tylko wstaję. byle tylko zdązyć dobiec do łazienki i wypluć z siebie wnętrzności, które się tak strasznie mocno wyrywają. potem wmusić w siebie pierwszą herbatę i pierwszego papierosa. wrócić na poranny seks, uczesać włosy i zacząć kolejny dzien. 
siadam sobie tutaj, z herbatą, jedną za drugą, paczką fajek, słuchawkami i stukam jak podupcona. odwalam ten rytuał codziennie, zupełnie jakby to była moja praca, mój obowiązek. 
nic dziwnego, czegoś się w końcu nauczyłam z tej calej literatury, muzyki, filmów. poza tym mężczyźni też są encyklopedią wiedzy, czasem wystarczy krótka obserwacja. dlatego chodzę też na spacery, no i do tych klubów. noca jest weselej, wolę noce. wsadzam się w tę rolę, dobrze mi idzie jej odgrywanie. najprostsza rola świata. 
chcę Mechaniczną Pomarańczę, teraz, natychmiast. ćpanie przy themie jest najseksowniejszym obrazem na świecie. [ćpanie, kto wymyślił to słowo; ćp, ćp, ćp.]. bardzo kocham.


Kocham. 
nic mnie już tak nie interesuje. odcięłam się. odkryłam jakie to proste. 
pogrzebałam sobie paluszkiem we wszystkich ranach, wyrzygałam płuca i teraz jestem czysta. 
w innym tego słowa znaczeniu.


Całuję.





------------------------------------------------------------------------------------
to mój Maj. pierwsza połowa.