.

.

8 kwi 2010

.

włosy same zaplątują mi się w węzełki.
jutro czeka mnie romans z Kochanowskim, gdyby nie to, że jest to ostatni dzień na napisanie tej pracy, pewnie poszłabym na rower. pewnie poszłabym robić zdjęcia. pewnie poszłabym słać uśmiechy.
ale tak nie będzie, przykuję łokcie do blatu i pisać będę.
chyba że, na horyzoncie, ale to dopiero wieczorem, pojawi się papierosowa opcja.
nie idę na koncert, ale to nie znaczy, że nie mogę pić przed koncertem.


przede mną noc, długa i szeroka, spać będę bez ograniczeń, a jutro wrócę do zwyczajnego oszukiwania świata, że wcale mnie to nie martwi, że tak naprawdę mam nieograniczoną ilość energii, radości i szczęścia.
martwienie się w czterech ścianach, może i jest dla mnie, ale nie taką porą roku, nie przy takim słońcu.
równie dobrze mogę pomysleć o tym wszystkich siedząc w kucki na polanie na Woli i patrząc na to miasto z góry, dzierżąc w prawicy butelkę wina i zaciągając się jakiejś dobrej marki papierosem, smiejąc się przy tym z dowcipów, opowiadając sobie historie. 
wszystkie książki nieprzeczytane, wszystkie albumy nieprzesłuchane, wszystkie zaliczenia nie pozaliczane. dopiero dzisiaj przypomniało mi się, że muszę złozyć wniosek o dowód, dowód odebrać, zapisać się do grodzkiego urzędu pracy, znaleźć pracę, zarobić poważne pieniądze, oddać długi i móc powiedzieć wrreszcie na końcu, że nie jest źle.
jeszcze nie wiem czy to jest wykonalne, w moim wykonaniu pewnie nie do końca, moje lenistwo, które do tej pory było atutem, zaczęło być przeszkodą i w dodatku właśnie przeżywam jego apogeum.


podejscie pt. 'będzie natchnienia-będzie praca' właśnie straciło sens. natchnienie odeszło wraz z nadejściem cieplejszych dni zanim zdążyłam się nim natchnąć, i raczej nie zakładam takiej możliwości, żeby wróciło.
teraz praca musi wyjść z niczego - jak boska - lub pozostaje mi czekać na kolejne natchnienie. 
myślę, że to pierwsze jest mimo wszystko bardziej możliwe.