.

.

10 maj 2013

rhytm machine

potrzeba, raz na jakiś czas. nic niezwykłego, zwykłe jazdy z ciśnieniem, zanikająca wiosna, upał i burze, błyskawice, błyszczenie, błyski, światła, rytm.
o czwartej nad ranem wszystko jest przejrzyste. a może to tylko takie wrażenie, po tylu nieprzespanych godzinach. nowe. nowe? może.
nie lubię się zastanawiać nad tym jak jest, czego brakuje i tylko irytują mnie napływające zewsząd sugestie czy uwagi. lubię tą pustkę, która pozwoli mi spacerować po mieście o czwartej nad ranem. o siódmej do pracy. praca jest dobrym rozwiązaniem na wszystkie myśli. brak czas i chęci do opanowania tego, co osobiste. jestem częścią korporacji, jest "nas" ponad pięć tysięcy. nie chce mi się być kimś innym, kimś szczególnym, kimś szczęśliwym. szczęście łudzi. wykonuję ciężką pracę, dostaję za to nędzne pieniądze. mam za co żyć, mam za co mieszkać, od czasu do czasu uprawiam sport zwany życiem towarzyskim. 
i raz na jakiś czas, telefon do "przyjaciela", kilkanaście godzin poza tym wszystkim, być może w głąb myśli, nie wiem. nie wiem co można jeszcze ze mnie wycisnąć. wyczerpałam się. pewnie tak to byś określił.
wróciłam do prostych, nadających życiu dodatkowym rytm, nałogów. nic mnie nie wiąże. jestem wolna w swoim niewolnictwie. sama narzuciłam sobie ten tryb. po co pytasz mnie, czy mi czegoś nie brakuje, czy nie chce czegoś więcej. czy jest coś więcej? nie zastawiam się nad tym i może to mnie wyróżnia, a może wręcz przeciwnie, stapia z otoczeniem. może to coś nienormalnego, że nie chcę powtarzać starych błędów, może to chore, że nie chcę popełniać nowych. może to dziwne, że jak patrzę na grupę ludzi reprezentujących moje pokolenie to często czuję tylko obrzydzenie. może dziwisz się jak widzisz, że nie chce mi się z tobą rozmawiać. nie chce mi się z nikim rozmawiać. może uważasz, że nie mam nic do powiedzenia. może się mylisz. a może masz rację.
czego potrzeba żeby stać się maszyną? czuję się jak wytwór wyobraźni orwellowskiej powieści futurystycznej, której akcja miała miejsce przed moimi narodzinami. tylko, że mnie już nie budzą żadne formy buntu. czasami tylko zasypiam z pobudkami, z gdybaniem. co by było gdyby. szybko mi przychodzi, organizm upomina się o sen, gdybanie odchodzi.
i wtedy, raz na jakiś czas, telefon do "przyjaciela", kilkanaście godzin gdybania. kilkanaście godzin zbywania natrętnych myśli. kilkaset tysięcy spięć synaps na minutę.
nie wiem czy ma to jakiś związek z telepatią, ale bywa, że wtedy się odzywasz. chociaż może tylko tak mi się wydaje, w końcu w tym czasie mam prawo do wszystkiego. siadam na mokrej od deszczu trawie, patrzę na jaśniejące, ale jeszcze granatowe niebo. boję się kosmosu, ale pewnie o tym wiesz. zżeram resztki, żeby wytrzymać jeszcze parę godzin, lub chociaż parę chwil. jesteś jeszcze? oprowadzę cię po moim mieście. moim. tutaj nie był nikt. nikt na to nie patrzył w ten sposób. nikt tego tak nie widział. ty też tego nie widzisz, nigdy nie zobaczysz. pęknięta płytka chodnikowa, rower bez kół, dziecko bez matki, mieniące  się światła na skrzyżowaniu - tylko zepsute słowa.
wystarczy tylko jedno oko, to trzecie, sine dłonie, wszystkie niebieskie linie pod przezroczystą skórą. za godzinę już mnie nie będzie, a takie szczegóły zostaną. może ktoś czasem zauważa nienaturalne spojrzenie, niewyraźnie wymawiane pół słowa, dziewięćdziesiąt procent debilizmu szczerzy zęby do luster, czasem dłubiąc w nich wykałaczką, a czasem smarując wargi różową farbą, tuszując obklejone rzęsy na opuchniętych powiekach. może ze mną nie jest inaczej. może też chcę od czasu do czasu kontaktu. może ten schemat ma luki w systemie, w programie, w planie. może to, że teraz słońce oświetla powoli dachy okolicznych budynków nic nie oznacza. może nie czeka nas koniec świata. pewnie to dobrze, że czucie na opuszkach palców służą ci lepiej i celniej za przewodnika niż gałki oczne. gdybym miała ci udowodnić pewnie już byś nie istniał. a czas minął by trzy razy wolniej.
ludzie podobno się zmieniają, nie wiem, pewnie bzdura, zapewne nawet mi się tylko wydaję, że mnie się udało. dawni znajomi klaszczą z zachwytu. uśmiecham się. tak, ja też bardzo się cieszę, ach jak cudownie, że.
czasami mam dość. czasami, raz na jakiś czas. sama to prowokuję. budzę w maszynie ludzkie odruchy. po kilkunastu godzinach przychodzi sen i nie ma po nich śladu. naturalny rytm. nienaturalny rytm.
i na miesiąc mam spokój z samą sobą.
wpół do piątej, pierwsze tramwaje. kawa, papieros, prysznic, papieros, herbata, autobus, praca.