.

.

7 wrz 2011

kraczenie wron. rozkraczenie.
budujemy sobie destrukcję na swoje własne życzenie. wpatrujemy się w swoje szerokie źrenice, przestraszony wzrok ućpanego upadania "łap!". nie odszedł ode mnie, choć mnie opuścił. lekarz mówi, że kilka pierwszych tygodni będzie najgorszych, przewrotne działanie leków. codziennie mówię do lustra, że jutro będzie już lepiej. on tępo wpatrzony w sufit wzruszeniem ramion pokazuje mi, że niekoniecznie to jutro nadejdzie.
robię mu herbatę, podpalam papierosy, karmię jak dziecko, niedługo przyjdzie mi zmieniać mu pieluchę. wczoraj umyłam mu włosy, poddawał się moim dłoniom, jak dawniej. płakałam, udając, że piana wpłynęła mi do oka. potrzebowałam objąć jego chude plecy, bałam się jego reakcji, ale nie oponował. chyba wie, że dla mnie to prawie tak samo ciężkie. cholerne współuzależnienie od choroby, od chorego. sama zacznę brać leki. będziemy się pocić w jednej pościeli i spać po dwadzieścia godzin na dobę.
zmieniłam mu pościel, znowu się położył. dopóki nie zasnął udawałam, że czytam. od dwóch tygodni sypiam na leżance, ale z fotela mam lepszy widok na jego uśpione lekami i smutkiem ciało. patrzę na nie tak długo aż usypiam.
przed świtem budzi mnie jego głowa na moich kolanach. całuje mnie po udach. bez słowa bierze za rękę, prowadzi do łóżka i mocno przytula, niemal przydusza. płaczemy bezgłośnie, kochając się po raz pierwszy od miesiąca. tabletki powinny obniżyć libido, uśpić emocje. a on nadal czuje, chyba nawet mocniej niż kiedykolwiek. zapalamy wspólnego papierosa. nie wiem czy powinnam wyjść i nie wrócić czy on po prostu chciał zatrzymać mnie mocniej przy sobie. po intensywności uścisku mogę kalkulować. muszę zostać, inaczej oboje nie potrafimy.