.

.

30 cze 2010

emmeleia.

zabawne komentarze na temat moralności, które muszę przemilczeć ze stoickim spokojem.
potem wcale nie chce mi się śmiać, taka była tylko moja pierwsza reakcja. tak naprawdę to mnie boli.
zastanawiam się nad ostatnimi sześcioma miesiącami. nad tym co przeciekło mi między palcami, i nad tym co spoczywało na moich powiekach podczas wspólnych i samotnych godzin snu.
od tego czasu w piersi tłucze mi się wyjątkowo ciężkie serce.
być może miałam za dużo czasu na przemyślenia i dlatego wnioski nigdy nie były jasne, zrozumiałe i co najgorsze bywały czasem nietrafne, choć i tak bardziej mylne bywały moje posunięcia, nazbyt emocjonalnie traktuję przecież pewne, dla niektórych oczywiste, rzeczy.
i dlatego gubię się w tłumie, a najbezpieczniej bywa mi z kimś, kto wychodzi w stronę potrzeb kogoś innego albo swoich własnych. kimś, kto spaceruje tygodniami po mojej głowie, a potem nawet tu go nie chcę i udaje mi się czasem z łatwością wyrzucić.
ale czasem nie.
nie sprzątałam w swojej głowie od 1 marca br., a znowu narobił tu się bałagan.
nie wiem jak ułożyć części do mi no.
nie wiem jak zasnąć, bez oddechu na szyi.
nie wiem jak to jest poczuć smak betonu w gardle. 
nie pamiętam jak to jest zbudzić się bez mdłości.
nie umiem ograniczyć palenia. a może tylko nie chcę.
za to pamiętam kiedy ostatni raz się zakochałam i to był Verdunkeln.
i pamiętam ten zapach, który ostatnio wyrwał mnie z zamyślenia w jakimś tramwaju lub autobusie. i to był Twój zapach, ten sam, pozbawiony tylko tych kilku procent domieszki zapachu Twojej skóry. żałuję, że nie zapytałam tego człowieka co to za zapach, pewnie spryskałabym sobie nim poduszki i być może choć odrobinę lepiej by mi było zasnąć. ale pewnie byłoby gorzej, więc może dobrze, że nic nie powiedziałam.
a propos jeśli milczenie jest złotem, to stoimy obok siebie na tym podium.


no i nie wiem czy chciałabym zasnąć. ostatniej nocy śniło mi się wszystko tak bardzo dokładnie, krok po kroku, że aż po przebudzeniu zaczęłam słuchać Opethu z Bjornstadem i Wesseltoftem na zmianę. mogłabym tez dodać, że płakałam do siebie, ale tego nie jestem pewna. myślę, że na pewno się śmiałam. i był to śmiech zdobywcy, który został ofiarą, i był to śmiech ironiczny, bo przecież sam na siebie zarzucił tę pułapkę.
chwilę przed siódmą rano nie mam ochotę ani na kawę, ani na herbatę, a papierosów jestem pozbawiona, a zapaliłabym i to chętnie.
idę spać. nie wiem po co, chyba tak należy, poza tym przecież nie czuję się zbyt dobrze.
i ostatni link dzisiejszego poranka. emmeleia.

27 cze 2010

nest - cad goddeu

kimkolwiek jesteś.
żołądek i przełyk trwale poparzone herbatą.
męczy mnie poranna suchość, nawet najzwyklejszego spojrzenia.
brudne komentarze, oczywiste gesty.


znajdujesz się w samym centrum mojego uzależnienia.

i zastygam, z ufnością.
pachniesz wiatrem.
poduszki zaścielone jasno.
światło w stylu tuż przed czwartą nad ranem.






pustki










To skończy się źle
Udusimy tu się nie ma szans
Zamknięci pod kluczem
W kartonowych pudełkach bez dziur
Nie tak miało być...

Nie ma końca ten stan
Nie zasypia się nam byle gdzie
Ścianom bliżej do ścian
Sufit niżej niż przedwczoraj był
Nie mogę dziś wstać...

Za ciasno dla słów
By mogły znaczyć co chcą
Za ciemno dla głów

Za ciasno dla słów
By mogły znaczyć co chcą
Za ciemno dla głów

Gdy na klatkach psy
Na balkonie niedobrze mi
Dziesięć pięter w dół
Leci ślina nim pęknie na pół
Chybiłem o metr...


Za ciasno dla słów
By mogły znaczyć co chcą
Za ciemno dla głów


26 cze 2010

feeling used.

usta mi zaczęły drętwieć ze strachu, a hormony raz roznoszą mnie od środka, a raz mdleję.
tęsknię, i chcę się napić. i zapalić. zapomnieć się znów.
jutrzejszy dzień będzie dla mnie podwójnie ciężki.
plus: znowu mam obrzydzenie do kawy i przepłukuje ten ohydny smak z ust kolejnymi litrami herbaty.

edit: kilka ciężkich dni później.


nadal etap herbaciany. z Plath na niemal jesiennej ławce i smutnymi postanowieniami składanymi sobie po raz n-ty, za każdym razem n jest przecież o jedno większe. z bardzo dziwną, smutną, spokojną muzyką, która tak dziwnie uderza w moje zachwiane poczucie bezpieczeństwa. zamiast owinąć sobie palce różańcem zalewam się kolejnymi trunkami, wmawiając sobie, że po wakacjach po raz trzeci rozpocznę od nowa i tym razem się uda, nie mogę być przecież aż tak bardzo inna od wszystkich. czas pokaże.
póki co bardzo chciałabym zamknąć oczy i otwierać je tylko po to, żeby zobaczyć namacalne bezpieczeństwo i móc ze spokojem spać dalej.
to może dlatego dokucza mi bezsenność.

znowu kolejne puste beznadziejne nijakie kilka godzin.
a potem następne. 
i tak przez całe życie.

22 cze 2010

pion.

Sylva Plath

Jestem pionowa

 Lecz wolałabym być pozioma.Nie jestem drzewem zakorzenionym w ziemi,
Ssącym minerały i macierzyńską milość,
Żeby każdego marca rozbłysnąć liściem,
Nie jestem też tak piękna jak kląb ogrodowy,
By wzbudzać okrzyk zachwytu wspaniałą barwą,
Nieświadoma, że wkrótce utracę swe płatki.
W porównaniu ze mną drzewo jest nieśmiertelne
A główka kwiatu bardziej godna podziwu.
Ja zaś pożądam długowieczności drzewa i śmiałości kwiatu.

Dzisiejszej nocy, w bladym świetle gwiazd,
Drzewa i kwiaty rozsiewają świeże zapachy.
Przechadzam się pośród nich, lecz mnie nie widzą.
Wyobrażam sobie, że kiedy śpię,
Jestem do nich bardzo podobna-
Myśli mi się mącą-
To położenie jest dla mnie naturalne,
Gdyż wtedy rozmawiam swobodnie z niebem,
A stanę się użyteczna, gdy położę się już na zawsze:
Wówczas drzewa choć raz mnie dotkną, a kwiaty znajdą dla mnie czas

Rafał Wojaczek

Krzyż

Ja jestem pozioma
Ty jesteś pionowy
Ty jesteś góra
Ja jestem dolina
Ja jestem Ziemia
Ty jesteś Słońce
Ja jestem tarcza
Ty jesteś miecz
Ja jestem rana
Ty jesteś ból
Ja jestem noc
Ty jesteś Bóg
Ty jesteś ogień
Ja jestem woda
Ja jestem naga
Ty jesteś we mnie
Ja jestem pozioma
Ale nie zawsze
Ty jesteś pionowy
Ale do czasu
Ja jestem pionowa
Góra orgazmu
Ty jesteś poziomy
Przy mnie

21 cze 2010

T.

dobrze zatem, spotkaliśmy się po raz pierwszy w deszczu.
ja miałam na sobie tę nieszczęsną sylwestrową sukienkę i stałam pod czarnym parasolem przy tablicy, gdzie pewnie wisiały jakieś plakaty.
Ty szedłeś, z kapturem bluzy naciągniętym na głowę, cały zmoknięty, przy czym Twoja twarz zdawała się być jeszcze bardziej wydłużona, oczy szerzej otwarte; wiedziałam, że byłeś zasłuchany na chwilę przed dostrzeżeniem kabla od słuchawek. na plecach futerał. ja stałam, Ty szedłeś, z mojej lewej, koło mnie, w prawą stronę. spojrzałeś na mnie dwa razy. najpierw długo, przeciągle, ale wytrzymałam to spojrzenie. potem, już musiałeś lekko przekrzywić głowę w prawo, popatrzyłeś na mnie bardzo krótko, jak gdyby tylko upewniając się, że ja nadal patrzę. patrzyłam jeszcze długo, na tyle, że ludzie stojący koło mnie zaczęli mi się przyglądać.
nie mogąc powstrzymać uśmiechu stałam tam nadal, niemal zapominając celu, dopóki sam o sobie nie przypomniał.
pewnie jeszcze nie wiesz jakiego typu stworzeniem jestem, ale lepiej mnie nie przyzwyczajać do takich spotkań, takich spojrzeń-właściwie do żadnych lepiej nie.
nie wiem kiedy minęła ta noc, ale miałam w głowie cząstek Twojej głowy, zgłębiałam to przez te kilka godzin.
a teraz jestem z powrotem w masywie i podniecam się nim, i On mnie połyka.

spin spin sugar

przychodzi, gryzące i milczące.
to jest na tyle oczywista bzdura, że nie będziemy o tym rozmawiać.
bezsensownie udaję, że śpię, żeby przedłużać to naturalne i nie krępujące milczenie.
pierwszy, drugi, trzeci, czwarty papieros w porannej pościeli.
pali się je z na wpół przymkniętymi oczami. pali do samego filtra. 
wydmuchuje się dym w zapach deszczu.
jakaś gra. autobusy zapłakane deszczem. suniemy, nie chcemy się zatrzymywać.


wieczorem za to, teraz, podniebienie smakuje mi winem.
nie wiem, coś mnie ciśnie, parapet, zmoczone deszczem kolana i ostatni papieros.


wreszcie (?) własna pościel, własne sny, niedzielona przestrzeń. 
ja nie wiem czy uda mi się w takich warunkach zasnąć.


S P I N S P I N S U G A R



20 cze 2010

zaiste, chędogo.











Zrób coś, abym rozebrać się mogła jeszcze bardziej
Ostatni listek wstydu już dawno odrzuciłam
I najcieńsze wspomnienie sukienki także zmyłam
I choć kogoś nagiego bardziej ode mnie nagiej
Na pewno mieć nie mogłeś, zrób coś, bym uwierzyła
Zrób coś, abym otworzyć się mogła jeszcze bardziej
Już w ostatni por skóry tak dawno mi wniknąłeś
Ze nie wierzę, iż kiedyś jeszcze nie być tam mogłeś
I choć nie wierzę by mógł być ktoś bardziej otwarty
Dla ciebie niż ja jestem, zrób coś, otwórz mnie, rozbierz.

17 cze 2010

dsbm

PS Nagle tak cicho zrobiło się w moim świecie bez Ciebie...
---
dlaczego tak powiedział?
może to z braku szacunku do mojej osoby, nie wiem, byłam zbyt pijana, żeby zareagować. im więcej się dzieje tym gorzej radzę sobie z napisaniem czegokolwiek.
jest zachwyt, ale na tym się kończy.


zastygłam. bo prawdopodobnie tak właśnie to smakuje.
to chyba jest wyjście z tej emocjonalnej klatki, dobrze, bo już zaczynałam się dusić, teraz to puszcza i łatwiej się funkcjonuje.
i tak właśnie zajmiemy się sobą wzajemnie, i nie będzie to zabrudzone żadnymi emocjami, będzie to czyste i pełne, pozwolę Ci się skupić na sobie, sama zajęta będę odczuwaniem. smakowaniem.
z tego wszystkiego nie mogłam zasnąć.
zamiast tego znów nałogowo zaczęłam pić herbatę.



11 cze 2010

How To Destroy Angels / Heligoland / Prąd Stały Prąd Zmienny

przegrzany laptop zniszczył mi właśnie całą Urszulkę Kochanowską (psia jej mać).
nie chce mi się starać, przecieram oczy i mija kolejnych kilka godzin.
spojrzenia, których nienawidzę, zaraz potem te, przez które przechodzą mnie dreszcze, na końcu te, których nie chciałabym kochać, wystarczy mi je pożądać. 
poranki krzykliwe. na parapecie, w białej koszuli, z papierosem, jak po mężczyźnie.




uśmiecham się do Niego. coś, co powoduje, że maczam w przeróżnych napojach koniuszek języka, przełykam je, a potem przewracam się na ulicach. coś, w czym nie jestem przecież sama. przewieszanie się przez ogrodzenia, wyciąganie do siebie rąk, śmiech na głos, to budzi we mnie chęć ucieczki. 




nie zawsze potrafię się tak bardzo ironicznie śmiać.





9 cze 2010

Panic Room

żeby być dokładną, to nawet dobrze się czuję z tym wszystkim, dopóki mam papierosa w ustach.
no, powiedzmy, nie najgorzej.
w godzinach wczesnoporannych zakopuje się w pościeli, i nie ma mnie, mimo dokuczających skurczów mięśni nóg. to chyba przez ten wypłukany z organizmu magnez. wlaściwie wiele z mojego organizmu ostatnimi czasy się wypłukuje. chociażby niepewności na zmianę z upewnieniami.
nie atakuje mnie panika tylko ostry, ironiczny śmiech.


przeciez nie trzeba do tego być mężczyzną. w dodatku ja nadal lubię patrzeć w niebo nocami.





4 cze 2010

Honeythief.

pytania o możliwości. słowa zaschnięte w betonie przy brzegu ulicy, tam, gdzie rzyga nastoletnia alkoholowa bohema. my już jesteśmy za starzy, prawie dorośli, namoknięci brakiem odpowiedzialności; śpiewy dzieci w komunikacji miejskiej i szelest worków na śmieci. kawa z pianką rano raz i papieros w ustach, jego syk. i czasem zażywamy środki psychoaktywne i słuchamy przy tym dark ambientu, myśląc o tym, jak bardzo pogrążamy się we własne myśloczyny. patrzymy przez okno o 04:42 na zegarku, wypadamy przez to okno i zderzamy się z chodnikiem. czeszemy włosy, tuszujemy rzęsy załzawionych oczu, rozszerzone źrenice
wtapiamy się wraz z igłą w winylową płytę. głaszczemy się po rozżarzonych chłodem obojczykach.
tak spędzamy chwile nocne, kiedy wszystko zaczyna nas nudzić na tyle, że sięgamy do tej właśnie szuflady.
potem wracamy do nieswoich mieszkań, pijemy herbatę, kochamy się ze sobą wzajemnie, wpadamy na dworce, czytamy książki, palimy nieswoje papierosy, słuchamy smutnych piosenek i wąchamy czyjeś nadgarstki. oczy wpatrujące się w nas są tak ciemne, że prawie czarne, są usmiechnięte, usmiechnięte, ale nie do nas, tylko do mnie. tylko do mnie.
oczy wyschnięte na pył w tym momencie, podczas kiedy ja wciąż szukam w innych tamtego uśmiechu, tamtej ufności, tamtej chłopięcej radości. szukam tego, a od czasu do czasu wpadam do szuflady, po to, żeby wylecieć oknem i zderzyć się z chodnikiem, choćby raz na kilka miesięcy, nawet raz na rok.
codziennie za to pozwalam innym na kierowanie za mnie - nie umiem przejmować inicjatywy, chyba nigdy. i nawet gdy przejmują chwilową kontrolę nad moim ciałem, nie jest to kontrola pełna - odczuwanie bowiem jest świadoma, a świadomość ta należy tylko do mnie. i cokolwiek nie powiesz, to właśnie dlatego na to im pozwalam. eksperymentuję, zapisując w sobie każde ich westchnienie odbite od moejj skóry. i cho nie są tego wart, ja też nie jestem. poza tym - nie jesteśmy do tego zdolni by to oceniać. odczuwanie jest najlepszą naszą cechą. 
postanowiłam wypłynąć z tym na powierzchnię.
tam na górzę zapalę znowu papierosa i wypije butelke ruskiego szampana Igristoje, żeby świętować swoja wolność, emocjonalną wolność, i myślę, że właśnie Ty tę wolność, czarnooki, powinieneś mi najbardziej z nich wszystkich wybaczyć. tę wolność, te eksperymenty, te wszystkie oddechy, obce naskórki, sztuczne bliskości. wybaczyć, skoro możesz nadal uszczęśliwiać. minęło już sporo czasu. a spowiadać się nie zamierzam, bo bóg mi chyba nie pomoże.
zalewam się deszczem, zaciągam szlugiem, wypijam ósmą kawę (nie żebym cztery dni temu mówiła, że nie lubię kawy) i choć marzę o pościeli to nie idę przecież spać.

2 cze 2010



.

nie wiem skąd się to wzięło, ale wypala we mnie dziurę.
może dlatego, że to ogień, a może dlatego, że się gnije.
taka już ludzka zachłanność.

' p o w i e d z i a ł   m n i e   ż y c z l i w y ,
ż e   b y w a ł a ś   ł a t w a .
s k o r o   ł a t w a   b y w a ł a ś ,
t a k   m a r t w ą   s t a ć   s i ę   m u s i a ł a ś .'







dłonie

Patrzę ja na dłonie moje
Dłonie moje też są twoje
Moje są też dłonie twoje
Patrze ja na dłonie twoje
Patrze ja na moje twoje
Twoje moje, moje twoje
Moje dłonie ujmą twoje
Po co głupie toczyć boje

Gdy zaciskam dłonie moje
To zaciskam dłonie twoje
Takie dłonie nie są moje
Takich dłoni ja się boję
Gdy zaciskasz dłonie swoje
To zaciskasz dłonie moje
Takie dłonie nie są twoje
Takich dłoni też się boję

Gdy zacisnę dłonie twoje
Wtedy krwawią usta moje
Krwawią usta, usta twoje
Gdy zacisnę dłonie moje
Krzyczą usta, usta moje
Nie będziemy nigdy twoje
Krzyczą usta, usta twoje
Nie chce byście były moje

Patrze ja na dłonie moje
Dłonie moje też są twoje
Moje są też dłonie twoje
Patrze ja na dłonie twoje
Moje twoje, twoje moje
Moje dłonie chcą być twoje
Nasze wasz, nasze wasze
Dłonie nasze chcą być wasze

Patrze ja na dłonie moje
Dłonie moje też są twoje
Moje są też dłonie twoje
Patrze ja na dłonie twoje
Moje twoje, twoje moje
Moje dłonie chcą być twoje
Nasze wasz, nasze wasze
Obie nasze chcą być wasze
Dłonie nasze chcą być wasze


---