.

.

16 sty 2011

kiedy stoję, patrzę w okno, krótka chwila, idą ludzie tam za bramą, jeszcze senni. na ulicy mały płomień porzucony, nasze domy pośród nocy, nasze domy obok fabryk.

nie opowiedziałam jeszcze nikomu o tym upadku, może dlatego, że huk jaki spowodował nie zwrócił niczyjej uwagi. byłam tak, z boku, patrzyłam na swoje łzy. chciałam przepraszam i wycofywać, zawsze tak jest, gdy płaczę. 
wystarczyło mi te kilka, dobre kilka, dni.
dni suchych, dusznych i ciężkich.
czuję się jak wariatka na wybiegu.
bezradność to najgorszy rodzaj szaleństwa.
w myślach rozbijam szyby w oknach sąsiadów.

idź, uciekaj.

wróć, opanuj mnie.





4 komentarze:

  1. oadohadsiewhrdfsauodfhnv hf gfya ysdgvkagysdhfuiasdh nalbvhdskb

    OdpowiedzUsuń
  2. ytujthgbsrtgvbr gwergffdg

    OdpowiedzUsuń
  3. werhweyfbsdncnisdifhna

    OdpowiedzUsuń
  4. A może żadnego huku nie było? A może to było lekkie jak płatek śniegu, dmuchawiec szarpany wiatrem, szept? Może huk... tak, ale tylko w Twojej głowie? Nawet jeśli - opowiedz, ja posłucham, jak najlepszej bajki, jak wiersza...

    Zgadzam się. Bezradność...

    OdpowiedzUsuń