niczego mnie nie nauczyła.
spogląda na mnie spod mrużonych powiek, udaje, że śpi, ale przecież inaczej oddycha.
przechodzę dalej, udaję, że staram się jej nie obudzić, chodzę niemal na palcach, a na końcu trzaskam złośliwe drzwiami. staję bosymi stopami na chłodnym i brudnym kamieniu schodów i odpalam papierosa. zaciągam się i oglądam ślady farb rękach. zamykam oczy i jestem tam. wychodzą z bramy, śmieją się, dotykają, ledwo zauważalnie, świecą, jakby byli nafosforyzowani endorfinami i feromonami. ledwie przestali być dziećmi, już zaczęli się bawić. nie widzą mnie, bo po co mieli by mnie widzieć, o mało się o mnie nie potykają. żegnam ich wzrokiem, a potem otwieram oczy i strzepuję popiół z papierosa, którego wypaliłam już do połowy. wychodzi i mnie atakuje: obudziłaś mnie, mówiłam Ci, żebyś nie trzaskała drzwiami, poza tym musisz o tej godzinie wychodzić, żeby zapalić? pewnie jeszcze nawet nie zasnęłaś, a jest siódma rano...
i tak dalej, i tak dalej.
gaszę papierosa, końcówka tytoniu rozkrusza się w dłoniach przez rozdartą bibułkę.
bujać to my, panowie szlachta!
i tak się na końcu potkniesz o własną dumę.
być może tylko ja wtedy będę spokojna i uśmiechnięta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz