moja dusza nie oddycha, ona pali papierosy.
budzą mnie Twoje pytania.
jutro mija miesiąc.
zakręcam palec wokół nieba i mówię słońcu, by nów bylo gorące.
wtedy letnia sukienka i bose spacery w deszczu.
tak będzie.
nie truję się, by uzyskać doskonałą formę.
moja niedoskonałość mnie uwalnia.
i, choć Ty tego nie zrozumiesz-my obie jesteśmy wolne od takich konwenansów życia. tylko troche na inny sposób. i Ty też to masz.
to nic więcej.
dziwnie się czuję sobie to uprzytamniając.
zaciągam się papierosem z nieswojej resztki tytoniu.
02:46 - okno otwarte na oścież, coś, co przypomina zimę.
długo jeszcze?
kilka godzin do nadejścia senności.
herbata karmelowa.
jakaś beznadziejna lektura (na Kunderę mam zbyt zmęczone oczy do wpatrywania się w monitor).
nie cieszę się z tego w czym jestem.
poczekam aż wrócę do siebie.
wtedy mój głośny śmiech zagłuszy Twoje puste słowa i nie będzie już o czym rozmawiać.
na razie -
- j e s t e m g ł o d e m.
i proszę o nakarmienie, jak ten pajacyk.
ewentualnie przyjdź i mnie zjedz.
pójdziemy na spacer w tych zlodowaciałych warstwach śniegu.
wrócimy.
zrobię Ci herbatę.
zapalimy papierosa. jednego na pół.
będzie wędrował między moimi a Twoimi ustami.
a potem zaśniemy. tak po prostu.
odejdź, to prostu zasnę sama.
nie już tym samym snem, ale trudno.
przecież nie mozna czuć (czyt.mieć) ciepła stojąc boso na śniegu..
Wola Justowska.
[and I just tried to feel some freedom]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz